Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

150 godzin – Historia ucieczki

Julia Bogdan wiodła szczęśliwe życie w Chersoniu na południu Ukrainy. Potem do jej ojczyzny przyszła wojna i wszystko się zmieniło. Kiedy na początku marca wojska rosyjskie zajęły jej miasto, niemiecka nauczycielka i przewodnicząca lokalnej organizacji młodzieżowej mniejszości niemieckiej „Partnerschaft” postanowiła uciec – wraz z dwiema córkami i matką. Opowiedziała nam swoją historię.

– Warunki w Chersoniu były nie do zniesienia – mówi Julia Bogdan o życiu pod okupacją rosyjską. – Brakowało wszystkiego: w nielicznych otwartych sklepach i supermarketach nie było prawie żadnej żywności, a jeśli już, to po bardzo wysokich cenach. Prawie wszystkie banki i apteki były zamknięte, po gotówkę lub lekarstwa musieliśmy stać w niekończących się wielogodzinnych kolejkach. Każdy dzień był wyzwaniem.

Wraz z zajęciem tego dużego miasta na południu Ukrainy, położonego niedaleko Półwyspu Krymskiego nad Dnieprem, życie codzienne około 300 tys. mieszkańców ulega radykalnej zmianie. Oprócz ogólnych problemów z zaopatrzeniem istnieje również obawa przed samowolą okupantów. – Żyliśmy w atmosferze strachu – mówi Julia Bogdan, która jest również wykładowcą na Narodowym Uniwersytecie Technicznym w Chersoniu. – Rosjanie czasami masowo ostrzeliwali budynki mieszkalne, a nawet karetki pogotowia, a w nocy nie mogliśmy spać z powodu pobliskich odgłosów walki.

Opowiada również, że na skrzyżowaniu dróg w jej dzielnicy mieszkaniowej zostało ostrzelanych ok. 15 samochodów. Dopiero po trzech dniach Rosjanie pozwolili na wywiezienie stamtąd ciał. Przesłanie: „Oto, co się dzieje, gdy wchodzicie nam w drogę”.

Julia Bogdan nie może i nie chce tak żyć – postanawia uciec wraz z dwiema córkami w wieku 16 i 3 lat oraz matką. W tym momencie nie wie dokładnie, dokąd się udać. Po prostu uciec, na zachód, w kierunku terytorium kontrolowanego przez Ukrainę. Jednak każdy, kto chce opuścić miasto, ryzykuje życiem i zdrowiem. Wszystkie drogi wyjazdowe są zablokowane przez rosyjskich żołnierzy, nie ma korytarzy humanitarnych.

Das ganze Leben in drei Rucksäcken und einem Koffer: Julia Bogdans Töchter und ihre Mutter am Busbahnhof in Mykolajiw.
Foto: Julia Bogdan

Trzy próby ucieczki
Pierwszym celem rodziny jest oddalony o ok. 60 kilometrów Mykołajiw, który pozostaje pod kontrolą rządu ukraińskiego. Dopiero po trzech próbach udaje im się dotrzeć do miasta nad południowym Bugiem. Z pierwszej próby zrezygnowały krótko po rozpoczęciu wojny, w samą porę, gdy sąsiedzi donieśli o zaminowanych drogach i samochodach zaparkowanych poza miastem z zastrzelonymi pasażerami – w tym kobietami i dziećmi. – To było dla nas zbyt niebezpieczne, więc odłożyłyśmy wyjazd na później – wyjaśnia Julia Bogdan.

Trzy tygodnie później odważają się ponownie wyrwać z miasta, ale i ta próba kończy się niepowodzeniem. – Droga główna w kierunku Mykołajiwa została zablokowana przez rosyjski czołg. Zaklinowało się tam ok. 800 samochodów, 300 z nich musiało wrócić do Chersonia, w tym nasz – opowiada nauczycielka.

Nie daje jednak za wygraną, dziesięć dni później płaci innemu kierowcy za przewiezienie obu kobiet i dwóch sióstr do Mykołajiwa. 15 kwietnia o piątej rano wyruszyły w drogę; musiały przejść przez siedem rosyjskich punktów kontrolnych, na każdym z nich obawiając się, że zostaną odesłane z powrotem lub nawet zaatakowane. Trasa wiedzie zygzakiem bocznymi drogami i polnymi duktami, po drodze mijają po lewej i prawej stronie spalone cywilne samochody. – Zdenerwowanie, stres, panika – to wszystko było nie do zniesienia – opowiada Julia Bogdan. – Na każdym punkcie kontrolnym musiałyśmy pokazywać nasze dokumenty, byłyśmy przeszukiwane i przesłuchiwane.

Podróż zajmuje im pięć godzin. Szczególnie ryzykowny jest ostatni etap, prowadzący przez ziemię niczyją między pozycjami rosyjskimi i ukraińskimi, która ma około pięciu kilometrów długości. Tam narażają się na ryzyko znalezienia się w ogniu krzyżowym. Ale potem bez szwanku docierają do pierwszych pozycji ukraińskich. Kiedy Julia Bogdan i inni słyszą „dobryj ranok”, czyli „dzień dobry” ukraińskich żołnierzy, zalewają się łzami ulgi.

Z Mykołajiwa do Odessy
Wkrótce potem docierają do Mykołajiwa, ale na tym nie kończą się ich trudy. – Krótko po tym, jak przyjechałyśmy do miasta i czekałyśmy na dworcu autobusowym na dalszą podróż, Rosjanie zaczęli bombardować miasto – opowiada Julia Bogdan. – Nie wiedziałyśmy, czy w pobliżu znajduje się schron przeciwlotniczy, więc po prostu przykucnęłyśmy na ziemi, mając nadzieję, że jakoś uda nam się przetrwać to wszystko w jednym kawałku. Inni ludzie również siedzieli na płycie lotniska, tulili swoje dzieci i płakali. Czekałyśmy cztery godziny, a tymczasem Rosjanie trzykrotnie atakowali miasto.

Julia Bogdan i jej rodzina mają szczęście, bomby ich oszczędzają. Dopiero później dowiadują się, że w atakach zginęło pięć osób, a wiele innych zostało rannych.

Następnie zostają odebrane przez przyjaciela rodziny i przewiezione samochodem do Odessy. Tam zatrzymują się na cztery dni w mieszkaniu znajomych, którzy już uciekli do Hiszpanii. Na początku Julia Bogdan rozważa pozostanie w mieście portowym nad Morzem Czarnym lub w innym mieście zachodniej Ukrainy. Jednak siostra, która od kilku lat mieszka we Włoszech, radzi jej, by wyjechała z kraju. – Powiedziała, że w Odessie jest zbyt niebezpiecznie i że Rosjanie wkrótce zaatakują także to miasto – relacjonuje Julia Bogdan. Decyduje się na wyjazd do Niemiec, ponieważ tam łatwiej znajdzie pracę niż w Polsce, np. ze względu na znajomość języka.

Rodzina wsiada więc do pociągu, który najpierw wiezie ją do Lwowa. Po przyjeździe na miejsce wsiadają do autobusu jadącego do Niemiec. Przez 26 godzin podróżują przez Polskę, Drezno i Ratyzbonę do Monachium. 21 kwietnia o godz. 11.00 – 150 godzin po wyjeździe z Chersonia – przyjeżdżają na centralny dworzec autobusowy. – Wreszcie byłyśmy bezpieczne – mówi Julia Bogdan.

Nowy początek w Monachium
W stolicy Bawarii mieszka obecnie wraz z prawie 20 innymi Ukrainkami i ich dziećmi w pomieszczeniach dawnego biurowca udostępnionego przez miejscowego przedsiębiorcę, który utrzymuje osobiste kontakty z mniejszością niemiecką w obwodzie chersońskim. Wraz z dwiema córkami i matką – która 23 kwietnia obchodziła 82. urodziny – dzieli pokój i otrzymuje już niewielką pomoc socjalną, a także ubrania i niezbędne artykuły higieniczne. – Mamy wszystko, czego nam potrzeba – podkreśla.

Jest bardzo wdzięczna państwu niemieckiemu, a zwłaszcza wolontariuszom, za ich wsparcie. Cała rodzina ma ubezpieczenie zdrowotne i jest zarejestrowana w urzędzie; wkrótce będzie też mogła otworzyć konto bankowe. A starsza córka Julii Bogdan wkrótce wróci nawet do szkoły – do klasy ukraińskiej. W tych okolicznościach czwórka uchodźców ma się dobrze.

Jednakże myśli o wojnie nie opuszczają Julii Bogdan. Martwi się o rodaków, którzy pozostali w domu, zwłaszcza o swoich krewnych oraz uczniów i studentów. Codziennie wysyła tym ostatnim e-mail z zadaniami i materiałami do nauki. Zbiera też lekarstwa, które wysyła do potrzebujących seniorów z mniejszości niemieckiej w Chersoniu za pośrednictwem przesyłek pomocowych. – Chcę w jakiś sposób wesprzeć ludzi, którzy zostali w Chersoniu – wyjaśnia.

W swoim miejscu zakwaterowania Julia Bogdan – jak wielu innych uchodźców – wciąż siedzi na spakowanych walizkach. Jak tylko Chersoń zostanie wyzwolony, chce tam wrócić. – Chcę wrócić na Ukrainę, chcę wrócić do mojej ojczyzny – mówi przez łzy.

Lucas Netter

Show More