Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Als Deutsche unentbehrlich waren / Gdy Niemcy byli niezbędni

Doris Stempowska (Mitte) bekam für ihr 60-jähriges Engagement in der Gesellschaft eine Auszeichnung des Auswärtigen Amtes. Überreicht wurde sie durch die stellvertretende Generalkonsulin Christiane Botschen aus Breslau (rechts) und die Chefin des Oppelner Konsulats Sabine Haake.
Foto: Klaudia Kandzia

Die Deutsche Sozialkulturelle Gesellschaft in Waldenburg feiert zwar ihr 60. Gründungsjubiläum, aber als Volksgruppe waren wir Deutschen schon immer hier“, sagte Bernard Gaida, Vorsitzender des Verbandes deutscher Gesellschaften, am 27. Mai im Bad Salzbrunner Kurtheater.

Wersja polska poniżej

Das renovierte Gebäude des Herzoglichen Kurtheaters Bad Salzbrunn bildete einen passenden Rahmen für die Jubiläumsfeier der Waldenburger. Hier war schon Karl May während einer Kur Gast. 110 Jahre später erfreute hier der Chor der Jubilare „Freundschaft“ die Gäste mit schlesischen Liedern. Und wie es bei großen Jubiläen der Fall ist, wurden viele Worte des Dankes und der Anerkennung an die Waldenburger gerichtet, haben sie es doch geschafft, im Auf und Ab der politischen Entwicklungen stets großes Geschick im deutsch-polnischen Miteinander zu zeigen. Ohne dieses Feingefühl hätten sie ihr Wirken kaum ununterbrochen, wenn man von der Pause während des Kriegszustandes einmal absieht, fortsetzen können.

60 Jahre Mittwochstreffen

Als tiefe Zufriedenheit bezeichnete Doris Stempowska, Vorsitzende und Herz der Gesellschaft, die Mittwochsbegegnungen. „Die Zeiten haben sich zwar verändert, denn noch vor 20, 30 Jahren kamen wir zusammen, nur um uns in unserer Muttersprache unterhalten zu können. Es reichte uns Lieder zu singen oder Gedichte aufzusagen. Sonst gab es kaum Gelegenheit die Sprache zu pflegen, deutsches Fernsehen gab es damals noch nicht“, erinnert sich die resolute 80jährige Vorsitzende, um die sie jede 18-Jährige angesichts Stempowskas Tatkraft und regen Geistes beneiden könnte. Seit 60 Jahren treffen sich die deutschen Waldenburger jeden Mittwoch im „Klub“, wie der Sitz der Gesellschaft mitten in Waldenburg genannt wird. Dort gibt es eine Bibliothek und Deutschkurse für Kinder und Jugendliche. Ausflüge werden hier organisiert und soziale Arbeit, insbesondere für Ältere und Bedürftige, geleistet. „Unsere Mitglieder von Nah und Fern machen Einkäufe in der Stadt und danach kommen sie zu uns Kaffee trinken. An diesen Mittwochstreffen kommen meist nur Ältere zusammen, die ‚zweite Generation‘ steht noch im Arbeits- bzw. Dienstverhältnis. Aber wenn wir größere Veranstaltungen organisieren, dann kommen sie alle. Und wenn ich mal sage, wir können unsere Treffen auf einen anderen Tag verlegen, höre ich ein lautes Nein, da geht die Welt unter!“, lacht die Fürstensteinerin Stempowska, die für ihr unermüdliches Engagement seit über 60 Jahren eine besondere Anerkennung seitens des deutschen Botschafters Rolf Nikel bekam.

Mit dem Herzen dabei

Die Auszeichnung überreichten gleich zwei Konsulinnen, die Breslauer stellvertretende Generalkonsulin Christiane Botschen und die Chefin des Oppelner Konsulats Sabine Haake. „Wenn man eine Arbeit nicht mit dem Herzen macht, dann gelingt sie nicht. Man muss mit dem Herzen dabei sein“, so Doris Stempowska bescheiden.

Doch ein Herz allein würde nicht ausreichen, wenn der Mut fehle. Die Deutschen in Waldenburg hatten es nicht leicht gehabt. Nach dem Krieg zwar nicht vertrieben, sind viele Waldenburger, die im Bergbau und Textilindustrie arbeiteten, gezwungen worden, die Produktion im neuen polnischen Staat aufrecht zu erhalten. „Wir mussten dableiben. Waldenburg war ein großes Industriegebiet und als einziges im ehemaligen Deutschland nicht zerstört worden. Die Kohlegruben, Kupferbergwerke, Porzellanfabriken arbeiten auf vollen Touren. Die polnische Bevölkerung, die aus dem Osten kam, bestand zu 50 Prozent aus Analphabeten. Die konnten jetzt nicht auf einmal Facharbeiter oder Steiger sein. Man musste also uns Deutsche hier behalten“, erinnert sich Manfred Richter. Er lebt jetzt in Hildesheim, hat aber seine Kontakte nach Waldenburg immer gepflegt. Er zeigt eine Publikation, die ihm Zygmunt Nowaczyk, stellvertretender Stadtpräsident von Waldenburg, geschenkt hatte und die Richters Worte bestätigen.

Hartes Leben für die deutsche Restbevölkerung

Etwa 30.000 Deutsche lebten hier. Wir waren eine große Gemeinschaft, eigentlich die größte Bevölkerungsgruppe hier im Waldenburger Gebiet. Die Polen wurden aus vielen Ländern hierher geholt, weil man Menschen brauchte. Es kamen Menschen aus Griechenland, aus Frankreich – die Franzosenpolen -, aus Westfalen oder aus dem Saargebiet“, so Richter. Mit den Franzosenpolen kamen die jungen Deutschen am besten aus: „Die Jungs, haben auch nicht besser polnisch gekonnt als wir. Das förderte die Kontakte.“ Bis heute wird Richter von ihnen zu Veranstaltungen in Waldenburg eingeladen.

Das Leben der in Niederschlesien festgehaltenen deutschen Restbevölkerung war in den ersten Nachkriegsjahren besonders hart. Deutsche waren ohne Rechte, sie waren Schikanen und Repressalien ausgesetzt, für die harte Arbeit schlecht oder gar nicht entlohnt, ohne Zugang zur Kultur oder Schulbildung. Erst 1950, durch die Anerkennung der Oder-Neiße-Grenze durch die DDR, änderte sich die Einstellung zu den zurückgehaltenen Deutschen in Niederschlesien. Deutsche Grund- und Berufsschulen wurden eingerichtet. Ab Juli 1951 wurde in Breslau die deutsche Wochenzeitung „Die Arbeiterstimme“ gedruckt. 28 Laienspielgruppen und die Berufstheatergruppe „Freundschaft“ führten Bühnenstücke in deutscher Sprache auf.

Mehr als ein Drittel der Besucher waren Polen, obwohl die Aufführungen auf Deutsch waren. Es reichte, dass eine kurze Begrüßung in Polnisch kam und dann lief das alles nur noch Deutsch“, erinnert sich Manfred Richter, der 1958 mit seinen Eltern nach Hildesheim ging, an die Zeit, als die Deutschen dort noch das Kulturleben bestimmten. „Ich war Maschinentechniker und habe in Waldenburg sogar ganz gut verdient. Wir Deutschen waren stolz, dass wir den Polen etwas sagen konnten. Ich war ja nur ein kleiner Techniker, aber die Polen nannten mich immer: panie inżynierze“, lacht der gebürtige Gottesberger, der während der Jubiläumsfeier in Bad Salzbrunn als Zeitzeuge sprach.

Im Anbetracht der Geschichte der Waldenburger Deutschen sagte Bernard Gaida: „Es ist mir immer wieder wichtig zu betonen, dass wir keine Minderheit mit Migrationshintergrund sind. Dass die Deutschen in Waldenburg vor der Wende bereits als anerkannte Minderheit lebten, ist dennoch eine Episode der Geschichte geblieben.

Klaudia Kandzia


Der Klodnitzer DFK-Chor „Heimatklang“ gab den Waldenburgern im Kulturzentrum „Alte Zeche“ ein Ständchen.
Foto: Klaudia Kandzia
Waldenburger Bergleute gratulierten den Jubilaren
Foto: K. Kandzia

Niemieckie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne w Wałbrzychu świętuje wprawdzie jubileusz 60-lecia swojego powstania, ale jako społeczność narodowa my, Niemcy, byliśmy tu zawsze – powiedział 27 maja w teatrze w Szczawnie-Zdroju Bernard Gaida, przewodniczący Związku Niemieckich Stowarzyszeń.

Odremontowany gmach Książęcego Teatru Zdrojowego w Szczawnie-Zdroju tworzył odpowiednie ramy dla jubileuszowej uroczystości wałbrzyszan. Gościł w nim już bowiem Karol May, będąc na kuracji w tej miejscowości. 110 lat później zgromadzonych gości cieszył tu śląskimi pieśniami chór jubilatów „Freundschaft”. I jak to jest w zwyczaju podczas dużych jubileuszy, pod adresem wałbrzyszan skierowano wiele słów podzięki i uznania, wszak pomimo zmiennego przebiegu wydarzeń politycznych zawsze udawało im się przejawiać ogromną zręczność we wzajemnych relacjach polsko-niemieckich. Gdyby nie owo wyczucie i takt, zapewne nie mogliby nieprzerwanie kontynuować swojej działalności, abstrahując od przerwy, jaka nastąpiła w okresie stanu wojennego.

60 lat spotkań środowych

Głęboka satysfakcja – to uczucie towarzyszy Doris Stempowskiej, przewodniczącej stowarzyszenia, na każdym ze spotkań organizowanych tradycyjnie w środy: – Trzeba przyznać, że czasy się zmieniły, bo jeszcze 20, 30 lat temu spotykaliśmy się tylko po to, by móc porozmawiać ze sobą w ojczystym języku. Wystarczyło nam, że śpiewaliśmy piosenki i recytowaliśmy wiersze. Poza tym nie było prawie żadnych okazji, by pielęgnować język niemiecki. Niemieckiej telewizji wtedy jeszcze nie było – wspomina rezolutna, 80-letnia przewodnicząca, której nawet 18-latka mogłaby pozazdrościć wigoru i sprawności umysłu. Od 60 lat niemieccy wałbrzyszanie spotykają się w każdą środę w „klubie”, bo takim mianem nazywają siedzibę stowarzyszenia usytuowaną w samym środku Wałbrzycha. Jest tam biblioteka oraz odbywają się kursy języka niemieckiego dla dzieci i młodzieży. Tu organizowane są wycieczki oraz realizowana jest działalność społeczna, której adresatami są zwłaszcza osoby starsze i potrzebujące pomocy. – Nasi członkowie z bliska i z daleka robią w mieście zakupy, a potem przychodzą do nas na kawę. Te środowe spotkania gromadzą zwykle tylko osoby starsze, jako że „drugie pokolenie” jest jeszcze w pracy. Ale gdy organizujemy większe imprezy, wtedy przychodzą wszyscy. A gdy przy jakiejś okazji powiem, że moglibyśmy przełożyć nasze spotkania na inny dzień, to słyszę głośne „nie” – to byłby koniec świata! – śmieje się pochodząca z Książa Doris Stempowska, która za swoje niestrudzone zaangażowanie przez ponad 60 lat otrzymała szczególny dowód uznania ze strony ambasadora Niemiec Rolfa Nikela.

Całym sercem obecna

Wyróżnienie wręczyły aż dwie panie konsul: wicekonsul generalny we Wrocławiu Christiane Botschen oraz szefowa opolskiego konsulatu Sabine Haake. – Jeśli nie wykonuje się pracy z sercem, to taka praca się nie udaje. Trzeba być obecnym także sercem – mówi skromnie Doris Stempowska.

Jednak samo serce by nie wystarczyło, gdyby zabrakło odwagi. Niemcom w Wałbrzychu nie było bowiem łatwo. Wprawdzie po wojnie ich nie wypędzono, jednak wielu niemieckich wałbrzyszan zatrudnionych w górnictwie i przemyśle włókienniczym było zmuszonych podtrzymywać poziom produkcji w nowym państwie polskim: – Musieliśmy pozostać na miejscu. Wałbrzych był dużym okręgiem przemysłowym, który jako jedyny na terenie dawnych Niemiec nie uległ zniszczeniu. Kopalnie węgla, zakłady wydobywające miedź, fabryki porcelany pracowały pełną parą, a ludność polska przybyła ze wschodu składała się w 50 procentach z analfabetów. Oni nie mogli od razu stać się wykwalifikowanymi robotnikami czy sztygarami. Trzeba więc było zatrzymać tu nas, Niemców – wspomina Manfred Richter, który obecnie mieszka w Hildesheim, ale zawsze pielęgnował kontakty w Wałbrzychu. Pokazuje publikację, którą podarował mu Zygmunt Nowaczyk, wiceprezydent miasta Wałbrzycha, potwierdzającą słowa Richtera.

Ciężkie życie dla pozostałej ludności niemieckiej

– Żyło tu około 30 tysięcy Niemców. Byliśmy dużą społecznością, właściwie największą grupą społeczną w okręgu wałbrzyskim. Polaków ściągnięto tu z wielu krajów, ponieważ potrzebni byli ludzie. Przyjeżdżali ludzie z Grecji, z Francji – francuscy Polacy, z Westfalii czy Zagłębia Saary – mówi Richter. Najlepiej młodzi Niemcy dogadywali się z Polakami z Francji: – Chłopaki nie mówili lepiej po polsku niż my, co sprzyjało kontaktom.

Do dziś Richter jest przez nich zapraszany na imprezy odbywające się w Wałbrzychu.

Życie niemieckiej „reszty ludności” trzymanej na Dolnym Śląsku było szczególnie trudne w pierwszych latach po wojnie. Niemcy byli pozbawieni praw, narażeni na szykany i represje, słabo opłacani albo w ogóle nieopłacani za ciężką pracę, nie mieli dostępu do kultury czy wykształcenia. Dopiero w 1950 roku, dzięki uznaniu granicy na Odrze i Nysie przez władze NRD nastąpiła zmiana nastawienia wobec Niemców zatrzymanych na Dolnym Śląsku. Powstały niemieckie szkoły podstawowe i zawodowe, a od lipca 1951 roku zaczęto drukować we Wrocławiu niemiecki tygodnik „Die Arbeiterstimme”. 28 zespołów sztuki amatorskiej oraz profesjonalna grupa teatralna Freundschaft wystawiały sztuki sceniczne w języku niemieckim.

– Ponad jedna trzecia osób, które przychodziły na przedstawienia, była Polakami, chociaż spektakle były po niemiecku. Wystarczyło krótkie powitanie po polsku, a potem wszystko odbywało się wyłącznie po niemiecku – mówi Manfred Richter, który w 1958 roku wraz z wieloma rodzinami wyjechał do Hildesheim, wspominając okres, gdy tamtejsi Niemcy dominowali w życiu kulturalnym. – Ja byłem technikiem mechanikiem i nawet całkiem dobrze zarabiałem w Wałbrzychu. My, Niemcy, byliśmy dumni, że mogliśmy Polakom coś powiedzieć. Byłem przecież tylko skromnym technikiem, ale Polacy mówili do mnie zawsze „panie inżynierze” – śmieje się rodowity mieszkaniec Boguszowa, który podczas jubileuszowej uroczystości w Szczawnie-Zdroju wystąpił w roli świadka czasu.

Biorąc pod uwagę dzieje wałbrzyskich Niemców, Bernard Gaida powiedział: – Stale podkreślam, że nie jesteśmy mniejszością o pochodzeniu imigranckim. Jednak fakt, iż Niemcy w Wałbrzychu już przed przełomem ustrojowym żyli jako uznana mniejszość, pozostał epizodem historii.

Klaudia Kandzia

Show More