Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

To niebywałe kuriozum

Z prof. Grzegorzem Januszem, kierownikiem Katedry Systemów Politycznych i Praw Człowieka na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, Rudolf Urban rozmawia o planowanych cięciach w subwencji na nauczanie języków mniejszości i ich konsekwencjach.

 

Jak pan ocenia decyzję Sejmu jako naukowiec?

 

Zajmuję się problematyką mniejszościową od ponad 40 lat i jest to pierwszy znany mi przypadek tak drastycznego obniżenia środków na działalność danej mniejszości. Zdarzały się sytuacje, że obiecywano większe środki, a poziom utrzymywano ostatecznie z roku poprzedniego. Ale obcięcie o 39 mln zł na naukę dzieci obywateli polskich, którzy należą do mniejszości i wybrali język ojczysty, którym nie jest język polski, jest drastyczne. Dodatkowo dochodzi zapowiedź, że w roku kolejnym połowa środków przewidzianych na naukę języka mniejszości także zostanie obcięta. To jest jakieś niebywałe kuriozum, niezrozumiałe dla mnie, badacza problematyki mniejszości.

Zajmując się mniejszościami w Europie, właściwie nie znam podobnego przypadku. Na Łotwie po roku 2009, gdzie wprowadzono drastyczne cięcia budżetowe, podjęto również decyzje obniżające subwencje, ale to było zrozumiałe, bo w ogóle obcięto strefie budżetowej wydatki mniej więcej o 25%, więc wszyscy równo stracili.

Trudno tą dzisiejszą sytuację w Polsce nazwać inaczej niż krótkowzrocznością polityczną. Pamiętam, jak kiedyś Jacek Kuroń, osoba wielce zasłużona zarówno dla opozycji, jak i mniejszości, wspominał w latach 90., że Polska rozwijając się i planując wejść do Unii Europejskiej, nie ma za bardzo czym się pochwalić. Więc mogłaby się pochwalić przynajmniej dobrą polityką wobec mniejszości. Teraz obcina się naukę języka mniejszości dla dzieci obywateli polskich. Ponieważ z tej nauki nie korzystają osoby przebywające tutaj czasowo jako cudzoziemcy, ale dzieci obywateli tego kraju.

Dodatkowo w związku z zasadami, na jakich środki te są przekazywane do samorządów, dla niektórych szkół jest to być albo nie być. Dlatego dotychczas gminy utrzymują niewielkie szkoły, także dla dzieci uczących się w nich tylko w języku polskim, ponieważ otrzymują tą dodatkową subwencję.


Ale politycy prawicy powołują się na brak symetrii w stosunkach polsko-niemieckich w zakresie szkolnictwa i brak finansowania nauki języka polskiego przez państwo niemieckie.

 

Trzeba pamiętać że w prawach człowieka, tym samym więc też w prawach mniejszości, bo one należą do praw człowieka, nie stosuje się żadnej zasady wzajemności. To znaczy: Gdyby np. państwo litewskie, gdzie jest bardzo silna Polonia, podjęło identyczną decyzję o obniżeniu środków na rzecz kształcenia w tamtejszych szkołach polskich, gdzie język polski faktycznie jest językiem wiodącym, a nie językiem dodatkowym, to strona polska nie powinna podejmować działań represyjnych wobec mniejszości litewskiej w Polsce i dzieci z tej grupy.

Mitem polityków prawicy jest natomiast stwierdzenie, że państwo niemieckie nie finansuje nauki języka polskiego. Te środki po wejściu w życie traktatu dobrosąsiedzkiego zawsze były przekazywane, tylko społeczność polska w Niemczech nie zawsze była w stanie z tych pieniędzy skorzystać. Pamiętam spotkanie przedstawicieli organizacji polskich w 1994 r. we Vlotho, gdzie wtedy niemieckie władze przekazywały 300 tys. DM na funkcjonowanie środowiska polskiego i jedynymi podmiotami, które korzystały z nich efektywnie, były Polska Macierz Szkolna, prowadząca tzw. sobotnie i niedzielne szkółki, oraz Polska Misja Katolicka, która również prowadziła szkółkę języka polskiego i wydawała z wykorzystaniem tych środków dodatkowo własne czasopismo. Z będących do dyspozycji 300 tys. DM wykorzystano 70 tys. co roku. Organizacje nie potrafiły po prostu skutecznie po te pieniądze sięgać. Tak było przez kilka lat, więc to nie problem, że państwo niemieckie nie daje do dyspozycji tych środków, ale strona polska jest tak rozbita i skłócona na terenie Niemiec, że nie jest w stanie z nich efektywnie skorzystać.

 

Poseł Kowalski, inicjator odebrania części subwencji na naukę języka niemieckiego jako języka mniejszości, podważa również liczbę uczących się dzieci, twierdząc że niemożliwe jest, aby w mniejszości liczącej ok. 140 tys. członków było aż 50 tys. dzieci uczących się tego języka.

 

W każdej społeczności mniejszościowej w jakimś państwie obok grupy, która jednoznacznie deklaruje swoją przynależność, są też osoby, które z różnych przyczyn nie podejmują żadnych działań zewnętrznych, ale chcą, żeby dziecko uczyło się danego języka. Natomiast co do deklaracji, których wprowadzenie w latach 90. pamiętam, uczestnicząc wówczas w konsultacjach ministerialnych jeszcze, zasadą nadrzędną było, że nikt nie sprawdza narodowości rodzica składającego deklarację o uczęszczaniu dziecka lub dzieci na zajęcia z języka ojczystego. Wzięło się to stąd, że za bardzo ważny element uznano rozszerzenie znajomości różnych języków wśród społeczeństwa polskiego. Więc rodzice nie identyfikujący się z daną mniejszością, ale decydujący się na posyłanie dzieci na dodatkową naukę języka danej mniejszości, robią to po prostu z wolnej woli.

Wspomniany już przeze mnie przykład litewski pokazuje także w tym aspekcie pewną zbieżność: tam do polskich szkół uczęszczały dzieci obywateli litewskich bez korzeni polskich, ponieważ uważano, że szkoły polskie mają wyższy poziom. Składano deklarację, dziecko uczęszczało na lekcje i uznano, że znajomość tego języka będzie dla dziecka po prostu przydatna. To nie jest wyjątek, bo niedawno skończyłem pisać książkę o Szlezwiku i tamtejszych dwóch mniejszościach: niemieckiej w Danii i duńskiej w Niemczech. Tam również nikt nie sprawdza w deklaracji, czy dane dziecko pochodzi z rodziny należącej oficjalnie do mniejszości, tylko po prostu rodzice deklarują chęć wysłania dziecka do takiej a nie innej szkoły.

 

Czy Polska powinna się obawiać jakichś konsekwencji na arenie międzynarodowej?

 

Jeżeli Senat wprowadzi poprawki i przywróci finansowanie, powstanie pytanie, czy koalicja rządząca znajdzie większość, aby te poprawki senackie jednak odrzucić. Przypomnę, że kiedy Sejm w 2004 r. przyjął ustawę o mniejszościach, wprowadził wtedy wysoki, 50-procentowy próg udziału ludności danej mniejszości w lokalnym społeczeństwie, aby można używać języka danej mniejszości w urzędach oraz wprowadzać dwujęzyczne nazewnictwo miejscowości. Wtedy tylko dwie gminy w Polsce, jedna z ludnością białoruską, druga z litewską, spełniałyby te kryteria. Senat zmienił zapis, wprowadził zapis o progu 20%, i to w Sejmie nie zostało już odrzucone.

Jeżeli jednak w Sejmie tym razem znajdzie się większość do odrzucenia senackich poprawek, wątpię, aby prezydent z powodu tak małej z perspektywy państwa kwoty jak 40 mln zł zawetował ustawę budżetową. Ale Polska ma dziś wyjątkowo złą opinię w środowisku międzynarodowym i to działanie wskazywałoby, że nie idzie ku poprawie. Wszczynając więc wojnę o sprawę finansowo małą, ale ważną z punktu widzenia praw mniejszości, Polska naraża się na kolejną krytykę społeczności międzynarodowej, chociaż mi się wydaje, że na politykach partii rządzącej nie robi to najmniejszego wrażenia.

Show More