Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Region pełen tajemnic

Niemiecki pancerny wagon motorowy Panzertriebwagen 16. Według niektórych tak mógł właśnie wyglądać „złoty pociąg”.  Foto: Piotrus/Wikimedia Commons
Niemiecki pancerny wagon motorowy Panzertriebwagen 16. Według niektórych tak mógł właśnie wyglądać „złoty pociąg”.
Foto: Piotrus/Wikimedia Commons

Mało który temat historyczny przez ostatni rok budził w polskich mediach tyle emocji, co poszukiwania tak zwanego „złotego pociągu”, który ma skrywać olbrzymią ilość kosztowności. Ci, którzy wierzą w jego istnienie, szukają go w okolicach Wałbrzycha. Jednak region ten skrywa jeszcze wiele innych tajemnic.

Niektórzy twierdzą, że ładunek znajdujący się w pociągu może być wart miliony, inni – że miliardy. Piotr Koper i Andreas Richter są w każdym razie przekonani, że na pewno istnieje.

Co może być w pociągu?

Pociąg, o którym mowa, to jedna z największych tajemnic drugiej wojny światowej. Z początkiem 1945 roku, krótko przed wkroczeniem do miasta Armii Czerwonej, z dworca w Breslau miał wyjechać opancerzony wojskowy pociąg w kierunku stacji w Wałbrzychu. Do miasta – wtedy Waldenburga – pociąg jednak nigdy nie dotarł i od tego czasu ślad po nim zaginął. Co było na pokładzie wehikułu? Istnieje na ten temat tyle teorii, ile możliwych scenariuszy dotyczących tego, co mogło stać się z pociągiem. Niektórzy badacze mówią, iż mógł on przewozić części archiwów III Rzeszy, inni – że części lub całe rakiety V2, czyli tak zwaną cudowną broń Adolfa Hitlera. Najbardziej popularną teorią jest jednak ta o dziesiątkach skrzyń wypełnionych złotem i kosztownościami, na które składały się zarówno dobra zrabowane przez nazistów w Polsce i Związku Radzieckim, jak i oszczędności samych Niemców, które zmuszeni byli wykładać na poczet działań wojennych.

Wszyscy go szukali

Od momentu zakończenia wojny i pojawienia się legend o „złotym pociągu” składu poszukiwały różne środowiska. Już w latach siedemdziesiątych władze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej interesowały się znalezieniem domniemanego złota nazistów. Co kilka lat grupy poszukiwaczy badały teren, a zwłaszcza trasę kolejową Wrocław – Wałbrzych, gdzie pociąg miał zaginąć. Mimo że kolejne ekipy nic nie znajdowały, sprawa pociągu wracała co jakiś czas jak bumerang.

Największy rozgłos sprawa zyskała jednak rok temu, kiedy Piotr Koper i Andreas Richter przekazali mediom informacje o tym, że wiedzą, gdzie znajduje się skład, i już niebawem rozpoczną poszukiwania. Po otrzymaniu odpowiednich pozwoleń, 16 sierpnia tego roku na 65. kilometrze trasy Wrocław -Wałbrzych rozpoczęto wykopy, a niemal cały świat historyków wstrzymał oddech.

Pierwsze informacje o tym, czy faktycznie „złoty pociąg” znajduje się w miejscu wskazanym przez badaczy, miały się ukazać już z końcem trzeciego bądź początkiem czwartego tygodnia sierpnia, lecz – jak zapowiadali sceptycy – dotychczas nic nie znaleziono. Istnienie sławnego pociągu zdementowali już naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej, a eksperci twierdzą, że „jeśli Niemcy chcieliby zdeponować tak dużą ilość kosztowności, zrobiliby to w Chile bądź Argentynie”, gdyż to te kraje były mekką byłych nazistów po wojnie. Poszukiwania skarbu jednak nadal trwają i kolejne porażki nie zniechęcą amatorów złota, zwłaszcza że pociąg nazistów nie jest jedyną tajemnicą regionu wokół Wałbrzycha.

Jak księżniczka

Wie o tym bardzo dobrze Doris Stempowska, długoletnia członkini Niemieckiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Wałbrzychu. Pod wieloma względami życie pani Stempowskiej przypominało życie księżniczki. Urodziła się, wychowała i spędziła życie na zamku Książ – jednej z najpiękniejszych budowli Dolnego Śląska. Co prawda nie należała do szlachty, lecz dwór właścicieli zamku – saksońskiej rodziny Hochbergów – był otwarty tak dla szlachty, jak i dla służby i ich rodzin. Jej ojciec był kowalem w przyzamkowej stajni, a ona sama pamięta, jak w zamku bawili się w chowanego, niejednokrotnie „pod nogami” księcia Jana Henryka XV von Pless.

Beztroskie czasy dzieciństwa dla Doris Stempowskiej trwały do początków lat czterdziestych, kiedy to wskutek problemów finansowych Hochbergów (do których przyczyniła się partia nazistów, w odwecie za nieprzychylność rodziny wobec idei Hitlera) władze III Rzeszy przejęły zamek. Stempowska pamięta, jak zaczęto przebudowywać budynek, głównie za sprawą grupy nie mniej tajemniczej jak legenda o „złotym pociągu” – „Organizacji Todt”. Grupa ta, nazwana imieniem ówczesnego ministra zbrojenia i amunicji III Rzeszy Fritza Todta, zajmowała się budownictwem wojskowym, stawiała potężne obiekty, niejednokrotnie będące priorytetem samego kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera.

Książ siedzibą Führera?

Po co jednak wojskowej organizacji tak wspaniały zabytek? Wszystko wskazuje na to, iż zamek Książ miał stać się reprezentacyjną siedzibą samego wodza – największą poza Berlinem, większą nawet niż słynny „Wilczy Szaniec” w Prusach Wschodnich. Za obiektem przemawiało przede wszystkim jego korzystne militarne położenie, a majestat miejsca miał dodatkowo odpowiadać gustowi Hitlera.

Plany dotyczące zamku były ambitne. Wodzowi chciano zbudować specjalną, prowadzącą do samego zamku linię kolejową, z lokomotywą gotową do odjazdu w każdej chwili, dostępne tylko dla jego potrzeb linie telefoniczne oraz luksusowy pokój – prywatną sypialnię Hitlera. Na potrzeby przebudowy zamku przeznaczono olbrzymie ilości drewna, betonu, a także kolosalny jak na tamte czasy budżet. Niektórzy podejrzewają, że w systemie podziemnych tuneli pod zamkiem miały być także prowadzone wojskowe eksperymenty, a nawet badania nad bronią jądrową.

Wizja zbliżającej się Armii Czerwonej sprawiła, że „Organizacja Todt”, tak jak legendarny „złoty pociąg”, rozpłynęła się w powietrzu. Doris Stempowska pamięta, że 1945 wszyscy jej dygnitarze wraz z robotnikami z zamku Książ po prostu zniknęli, zostawiając jeszcze np. rusztowania, które służyły do przebudowy pałacu.

Co dokładnie „Organizacja Todt” planowała urządzić w zamku Książ oraz co się stało z robotnikami pracującymi przy przebudowie zamku oraz budowie podziemnych tuneli? Tego najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy do końca, gdyż pracujący tam robotnicy przymusowi byli ewakuowani w różnych okolicznościach, niektórzy zaś po ucieczce pilnujących i esesmanów po prostu wyruszyli w drogę do domu. Podobnie nie dowiemy się i tego, czy faktycznie istnieje tak zwany „złoty pociąg”. Jedno natomiast wiadomo na pewno: Dolny Śląsk to region pełen tajemnic.

Łukasz Biły

Show More