Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Większe Opole? Tak, ale…

Opole, 09.12.2005r. Uczestnicy Debaty Europejskiej zorganizowanej przez Starostwo Powiatowe w Opolu. Od lewej; Kasiura, Wyzdak, Joñczy. Równie¿ Jan Damboñ, prof. Krystian Heffner. Foto Krzysztof Swiderski
Opole, 09.12.2005r. Uczestnicy Debaty Europejskiej zorganizowanej przez Starostwo Powiatowe w Opolu. Od lewej; Kasiura, Wyzdak, Joñczy. Równie¿ Jan Damboñ, prof. Krystian Heffner. Foto Krzysztof Swiderski

Z profesorem Romualdem Jończym, kierownikiem Katedry Ekonomii i Badań nad Rozwojem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. rozmawia Krzysztof Świerc.

 

Prezydent Opola Arkadiusz Wiśniewski uznał, że stolica województwa opolskiego, aby mogła się prężnie rozwijać i być konkurencyjną wobec innych miast, musi poszerzać swoje granice. Słuszna teza?

 

Opole musi być silniejsze, podkreślam to w każdej książce i ekspertyzie dotyczącej regionu, choć niekoniecznie obszerniejsze. Silniejsze Opole jest w interesie całego regionu, bo na razie, choć rozwija się dość dobrze, jest za słabe, aby pełnić rolę magnesu zatrzymującego ludzi i przedsiębiorczość i przyciągającego inwestycje. Nie jest w stanie zatrzymać nawet własnej młodzieży w samym mieście, bo większość opolskich maturzystów wyjeżdża na studia poza region i nie zamierza tu wrócić. Potrzebujemy silnego Opola, z silniejszymi niż obecnie uczelniami i z przynajmniej dwukrotnie większym rynkiem pracy dla osób o wysokich kwalifikacjach. Gdyby Opole – takie jakie jest – było stolicą np. dawnego województwa suwalskiego, to jego wielkość i siła byłaby może wystarczająca, ale wciśnięte pomiędzy Wrocław i konurbację górnośląską jest mocno drenowane. Postulowane powiększenie Opola tego stanu istotnie nie zmieni. Poprawi budżet miasta dzięki środkom zabranym innym gminom i zwiększy liczbę mieszkańców mniej więcej o tyle, ile uciekło z miasta w ostatnich kilku latach ze względu na brak perspektyw. Miasto może się też rozwijać w inny sposób, chociażby poprzez aglomerację opolską, a nie poszerzanie granic miasta. Zdaje się, że nie tyle brakuje terenów inwestycyjnych, co dotkliwie brakuje inwestycji z najwyższej półki. Być może władze Opola do tego kroku skłoniły niewystarczająco dobre relacje z samorządem województwa lub niemrawość w funkcjonowaniu aglomeracji czy niewystarczająca w niej rola Opola, trudno mi powiedzieć. Być może wzięto pod uwagę, że zarządzanie miastem zawsze będzie skuteczniejsze niż zarządzanie aglomeracją…

 

Trafiają do Pana argumenty, że mieszkańcom miejscowości, które miałyby być przyłączone do Opola, będzie się żyło lepiej?

 

Trudno byłoby to udowodnić, zresztą nie słyszałem o żadnym poważnym argumencie, pominąwszy bilety do zoo, na pływalnię i inne tego kalibru. Jest raczej pewne, że zarówno dochody mieszkańców, jak i jakość życia w każdej gminie otaczającej Opole jest wyższa niż w samym mieście. Potwierdza to zresztą raczej jednokierunkowy ruch ludności z Opola na podopolskie wsie, dokonywany przecież nie w celach rolniczych, ale aby lepiej żyć. Trudno zatem, aby aneksję uzasadniać misją cywilizacyjną. Zresztą o czym my rozmawiamy. Jak wyglądają drogi w Grudzicach, Kolonii Gosławickiej, Wróblinie – w byłych wsiach włączonych do Opola? Ile jest tam miejsc w przedszkolach w przeliczeniu na mieszkańców? Czy ludziom z Wróblina nie żyłoby się lepiej, gdyby byli w gminie Dobrzeń Wielki? Cała zresztą sytuacja dotycząca relacji Opole a otaczające gminy jest wyjątkowa w skali kraju i nie można jej porównać np. z Rzeszowem, gdzie faktycznie miasto ciągnie otoczenie. Stolica regionu dużo zyskała na popycie generowanym przez mieszkańców zamieszkujących otaczające gminy i powiaty, a pracujących od lat osiemdziesiątych za granicą. Na Opolszczyznę trafiło z zagranicy od końca lat osiemdziesiątych około 200 miliardów złotych, licząc w cenach z 2014 roku, i znaczna część tych środków była wydawana w stolicy województwa, dzięki czemu w dużej mierze Opole wygląda tak, jak wygląda. To nie zasługa Opola, ale jego szczęście, choć nie zostało to należycie wykorzystane, bo w czasie kiedy transfery z zagranicy były największe, to w Opolu nie bardzo było gdzie dokonywać zakupów – mieliśmy Real i… mało co poza tym. Twierdzenie, że mieszkańcy małych miejscowości i gmin korzystali na bliskości Opola, a nie Opole na tych mieszkańcach, akurat w ostatnich 25 latach mocno rozmija się z rzeczywistością, choć wcześniej tak było… i kiedyś prawdopodobnie znów tak będzie.

 

Wściekłość mieszkańców wielu miejscowości budzi też fakt, że Opole chce się powiększać o obszary, które są szczególnie atrakcyjne gospodarczo i generują duże dochody do budżetów. Mowa w tym miejscu przede wszystkim o Elektrowni Opole czy centrum handlowym Turawa Park.

 

Wyboru dokonano racjonalnie, ograniczając się do terenów generujących wpływy i relatywnie niewielkie wydatki. Pominięto niektóre nieatrakcyjne sołectwa, choć np. Żelazna jest położona zdecydowanie bliżej Opola niż Świerkle. Jednak obszary, które mają być włączane do Opola, zostały doprowadzone do wysokiego poziomu infrastruktury właśnie dzięki gminom, które inwestując w infrastrukturę, zaczynały od tych najbliższych, nierzadko pomijając inne tereny i obciążając się kredytami. Ta sytuacja stawia – niestety nieabsurdalne – pytanie o sens takich przedsięwzięć; burmistrz czy wójt może zacząć myśleć odwrotnie: nie mogę w to miejsce, tzn. od strony Opola, ściągać inwestycji i poprawiać infrastruktury, bo jeśli to zrobię, to zachęcę silniejszego sąsiada do zaboru.

 

Mieszkańcy miejscowości, które mają być zaanektowane przez Opole, obawiają się również, że będą mieli większe problemy z załatwianiem spraw urzędowych. Słusznie?

 

Tu mogę się wypowiedzieć jedynie jako petent. Swoje sprawy załatwiam w siedmiu gminach i czterech starostwach. Wydaje mi się, że dużo bardziej kompleksowa jest obsługa w małych gminach niż w dużych, lepsza w wiejskich niż w wielkomiejskich. Dzisiaj byłem w moim urzędzie gminy w Izbicku i w starostwie powiatowym w Strzelcach Opolskich i wszystkie sprawy załatwiłem tam błyskawicznie. Podobnie niedawno w Dąbrowie. Kiedy załatwiam coś w Opolu, uciążliwości jest więcej – trzeba dojechać, zapłacić za parking, nierzadko są jakieś numerki, kolejki, muszę się przedstawiać. Generalnie wszystko trwa dłużej, traci się czas, środki itd. Obsługa jest nie tyle mniej kompetentna, ile mniej kompleksowa. W małych gminach poszczególnymi kwestiami zajmuje się jedna, dwie osoby, które muszą „wiedzieć wszystko” i z racji tego są w stanie kompleksowo obsłużyć petenta. Niezwykłe znaczenie ma też na ogół to, że wszyscy się znają i każda wpadka urzędnika pogorszy mu opinię w środowisku, z którego pochodzi. To powoduje, że w małych urzędach gmin bardziej służy się współmieszkańcom, a w dużych jedynie załatwia problemy, niekiedy niechętnie, zwłaszcza jeśli problem jest trudny, a petent nieznany. Ogromne znaczenie ma też znajomość terenu. Nie zdziwiłbym się gdybym w opolskim ratuszu spotkał pracowników, którzy nawet dokładnie nie wiedzą, gdzie są Borki. I obawiam się, że niektórzy nigdy tam nie pojadą. Ale z drugiej strony na tych terenach przybywa ludzi, którzy wyjechali z Opola, ale nadal tam pracują. Ci załatwią swoje sprawy w Opolu przy okazji dojazdów do pracy i tym będzie łatwiej.

 

Biorąc wszystkie za i przeciw, nie uważa Pan, że dobrze by było, gdyby władze Opola wycofały się z tego pomysłu lub go zmodyfikowały, a nie szły w zaparte? Tym bardziej że opór społeczny narasta, zaczyna być niewesoło.

 

Problemem jest sposób, w jaki się to odbywa. Gdyby to była inicjatywa oddolna, np. mieszkańców Winowa, którym władze Opola nie chciały odmówić, budziłoby to mniej wątpliwości. Cała ta sprawa jest niesłychanie interesująca także przez to, że odbywa się w tak nieociosany sposób. Odpowie na pytanie, na jakim poziomie funkcjonuje u nas demokracja, na ile w interesie wielu można skrzywdzić niewielu. I jak funkcjonuje prawo w tym zakresie oraz jakie być może mamy w tym zakresie luki.

 

A dostrzega Pan jakieś pozytywne skutki dla mniejszości niemieckiej wynikające z proponowanej przez ratusz „reformy”?

 

Mniejszość niemiecka w tych zmienionych, okrojonych gminach może dominować bardziej niż wcześniej. Do Opola będą włączone takie obszary, gdzie udział MN generalnie jest nieco mniejszy, sporo jest tam Polaków, którzy wyjechali z Opola, bo nie chcieli mieszkać w mieście. Stąd prawdopodobieństwo, że MN będzie miała swojego burmistrza czy wójta, będzie być może jeszcze większe niż teraz. Ale gminy będą biedniejsze; częściowo straci też sens idea aglomeracji opolskiej, jeśli się okaże, że można ją de facto budować w ten sposób. Pozostaje też pytanie o zachowanie tożsamości kulturowej Ślązaków. Obecnie kwestie związane z historią i kulturą lokalną mają dla władz znikome znaczenie, czego dowodzą choćby dalej wiszące na ratuszu tablice, a po „zwiększeniu” Opola przybędzie ledwie 2–3 tysiące autochtonów. To niczego nie zmieni. Łatwiej byłoby im pozostać w dotychczasowych gminach, gdzie jest ich więcej i gdzie łatwiej będzie im zachować tożsamość. Nie sądzę jednak, aby sam pomysł był wymierzony przeciw Ślązakom czy mniejszości, choć raczej im zaszkodzi. Dla wielu z nich samo mieszkanie w mieście oznacza niższy status społeczny.

 

Co Pan sądzi o tempie, w jakim ta sprawa się toczy?

 

Jest zawrotne, choć może przesądzić o skuteczności przedsięwzięcia, bo zdaje się, że tylko na szybko sprawa może być przeforsowana. W momencie kiedy mieszkańcy obszarów, o które chodzi, przeanalizują sprawę i się zorganizują, może to być już niemożliwe. Dobre byłoby referendum, w którym mieszkańcy mogliby odpowiedzieć na pytanie, czy chcą być przyłączeni do Opola czy nie. Być może zresztą w niektórych przypadkach mieszkańcy będą chcieli przyłączenia do Opola, bo w ostatnich 25 latach struktura ludnościowa w podopolskich wsiach uległa zmianie. Jeszcze 20–30 lat temu 85–90 procent mieszkańców stanowili Ślązacy, a w tej chwili ich udział zamyka się w 30 procentach, a większość spośród reszty stanowią wcześniej zamieszkali w Opolu Polacy, którzy wolą mieszkać na wsi. Ciekawy jestem zwłaszcza ich postawy.

 

Reasumując – Pana zdaniem władze Opola popełniają błąd, chcąc poszerzyć granice miasta?

 

Czy można nazwać błędem coś, co ewidentnie wzmocni miasto? I region – poza gminami, których dotyczy. I co dzieje się zgodnie z prawem. Chodzi raczej o zwykłą przyzwoitość – niepokojącą „nową jakość”, która niestety nie jest precedensowa, ale zaczyna być wszechobecna. Przyzwoitość w stosunku do sąsiadów, którym sporo się zawdzięcza, a których się krzywdzi. Przyłączeni staną się peryferiami Opola i utracą wpływ na to, co będzie się działo na ich terenie – gdzie lokalizować się będzie inwestycje, także uciążliwe, które szkoły będą zamykane. O tym zdecyduje daleki ratusz, gdzie reprezentacja tych terenów będzie znikoma albo żadna.

 

Moje prywatne zdanie na ten temat nie jest chyba istotne, bo nie może być obiektywne – Opole jest nadal i pozostanie miastem, z którym czuję się najbardziej związany i w którym spędziłem kilkanaście wspaniałych lat życia. To miasto niedoceniane, z którego wyprowadziłem się właśnie dlatego, bo uznałem, że moje dzieci powinny wychowywać się w innych warunkach, a te zapewnia im mała, spokojna, sprawnie zarządzana gmina, nie szarpana koniunkturą polityczną. Z przyłączanymi terenami nie wiąże mnie nic, więc jest jasne, że dla mnie powiększenie Opola będzie korzystne. Ale sposób szukania przez miasto przestrzeni życiowej musi budzić wątpliwości i złe skojarzenia. Jeśli odbędzie się to na gwałt, to w sferze zaufania i współpracy „potem” nic nie będzie już takie jak „przedtem”. Pamiętajmy, że o zachowaniu naszego województwa zdecydowała nie wola silniejszego, nie gospodarka i wymogi przestrzenne, lecz silna wola mieszkańców, nad głowami których próbowano coś ustalać. To oni powinni się określić.

Show More