Śląskie półprawdy
W minionym tygodniu Sejmik Województwa Śląskiego przyjął uchwałę o ustanowieniu roku 2025 rokiem Tragedii Górnośląskiej. To dobra wiadomość, gdyż tragedia owa rozpoczęła się wkroczeniem Armii Czerwonej na Górny Śląsk 80 lat temu. Dzięki temu zaistnieje także na poziomie regionalnym. Ale obowiązkiem społecznym pozostaje ten rok wypełnić rzetelną treścią, gdyż słabością tej uchwały jest jej uzasadnienie. Każe postawić pytanie: ile jest w niej zrozumienia kontekstu tamtych wydarzeń i specyfiki Górnego Śląska? Zawsze będziemy się posługiwali półprawdami, jeśli chcemy coś przemilczać, np. że Tragedia Górnośląska jest częścią powojennych represji wymierzonych w niemiecką ludność cywilną we wszystkich krajach pomiędzy Odrą, Bałtykiem, Adriatykiem i Kamczatką. W powojennych granicach Polski dotknęły one nie tylko Ślązaków, ale też Warmiaków, Mazurów, Kaszubów i Pomorzan. Wszędzie tam po wojnie aresztowano, wypędzano z ojczyzny, zabierano język, nazwiska, majątki.
Zawsze będziemy się posługiwali półprawdami, jeśli chcemy coś przemilczać.
Uchwała tego nie dostrzega, ale zapomina o tym kontekście także wiele śląskich środowisk walczących o upamiętnienie Tragedii Górnośląskiej. Stara się to czynić mniejszość niemiecka, która upamiętnia ofiary tych represji w Łambinowicach i Świętochłowicach, ale także w Potulicach. Górny Śląsk to teren dzisiaj podzielony na dwa województwa, a wtedy była to część III Rzeszy złożona z ziem od setek lat pozostających poza polską państwowością oraz tych, które w okresie międzywojnia były przyłączone do Polski, a Ślązacy zarówno wtedy, jak i dzisiaj czuli się Niemcami, Polakami lub też wyłącznie Ślązakami. Ich wszystkich dotykały te represje, tylko dlatego, że ich wszystkich uznano za Niemców, w których były one wymierzone. Armia Czerwona wkraczając na Górny Śląsk, traktowała jego mieszkańców zgodnie z propagandą zdominowaną tekstami Ilji Erenburga, który pisał do żołnierzy: „Niemcy nie są ludźmi (…). Jeśli zabiłeś jednego Niemca, zabij jeszcze jednego – nie ma nic weselszego jak niemieckie zwłoki”. Stąd masakry ludności cywilnej w Miechowicach/Miechowitz, Szywałdzie/Schönwald ale także podopolskich Boguszycach/Boguschütz.
Uchwała Sejmiku Śląskiego masowych mordów i gwałtów na ludności cywilnej z nazwy nie wymienia, a wymienia jedynie deportacje kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców do ZSRR i ich skutki. Zdziwienie budzi brak powojennych tzw. obozów pracy. Trafiała tam ludność cywilna, w tym starcy, kobiety i dzieci. Przemilczenie tych obozów dziwi tym bardziej, że corocznie oddolnie organizowane uroczystości upamiętniające Tragedię Górnośląską odbywają się właśnie na miejscu obozów: w Świętochłowicach i Łambinowicach. Myślę, że wynika to z faktu, iż tylko część z nich była obozami prowadzonym przez NKWD i trzeba by przyznać, że pozostałe były polskimi obozami, a niektóre przetrzymywały niemiecką ludność cywilną bez jakichkolwiek wyroków do 1950 r. Wielu z tych ludzi nie przeżyło. Tymczasem uchwała jest tak skonstruowana, jakby były to wyłącznie „represje stosowane przez Sowietów”. Tylko „sowiecki aparat bezpieczeństwa” jest wymieniony jako sprawca. Trzeba jasno powiedzieć, że to nieprawda. Ale wpisuje się to w utrwalane pomimo zmiany ustrojowej przemilczanie także polskiej odpowiedzialności za tamte zbrodnie. Szlachetnym wyjątkiem były, przez państwo zakwestionowane, słowa polskich biskupów do biskupów niemieckich: „Przebaczamy i prosimy o wybaczenie”. W kontekście Tragedii Górnośląskiej takich słów ciągle brakuje.
Bernard Gaida