Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Dlaczegóż więc nie mielibyśmy nadawać imion takich, jak Władysław, Mieczysław?

Już w 1930 r. w tytułowy sposób pytał retorycznie Związek Obrony Kresów Zachodnich (ZOKZ) o cele i zasady polskiej polityki narodowej na Górnym Śląsku. Zawołanie to, przy odpowiedniej kwerendzie prasowej i innym zestawie imion, można by pewnie odnaleźć i na niemieckim Górnym Śląsku, gdyż lata trzydzieste ubiegłego wieku były czasem, w którym oba państwa narodowe toczyły kolejną kampanię o „przywrócenie” pierwotnego stanu na tym obszarze. Najogólniej mówiąc czyniono to drogą usunięcia pozostałości kulturalnych uznanych za obce i przystosowania form pośrednich do stanu uznanego za własny. Ten okres symetryczny na polu polityki nazewniczej zastąpił niedługo okres jednostronnej dominacji. Najpierw ‒ w okresie wojny ‒ niemieckiej, a po jej zakończeniu ‒ polskiej.

To ten ostatni okres znajdzie się w centrum naszej uwagi. W mniejszej mierze w aspekcie ideologicznym, a w większym praktycznym jako operacja administracyjna struktur państwa polskiego.

 

Przedwojenne zmiany

Toczony wówczas konflikt narodowy i działania homogenizacyjne na tym obszarze nie były czymś zupełnie nowym, ale nie były też czymś odwiecznym, jak to już wtedy głosili niektórzy jego uczestnicy. Dosyć łatwo można jego początki zlokalizować w ostatnich dekadach XIX w., kiedy to z jednej strony rozwijające się niemieckie urzędy stanu cywilnego (USC) zaczęły stosować w etnicznie zróżnicowanym regionie niemieckie zasady zapisu imion i nazwisk, a prasa polska, z drugiej, z coraz większym afektem zaczęła piętnować ogłoszenia o zmianach słowiańskich nazw i nazwisk. W obu przypadkach nie było ich aż tak wiele, co też nie powinno zaskakiwać w konserwatywnym państwie.

Już wtedy jednak obie walczące strony wymyśliły podłoże ideologiczne tych postaw, głęboko osadzone w środkowoeuropejskim nacjonalizmie, który również już wtedy stawiał znak równości między wyposażeniem etnicznym a narodem. Tym samym posiadane imię i szczególnie nazwisko miało przenosić obiektywne informacje o pochodzeniu narodowym noszących je. Obronę/zmianę ich tłumaczono odwołując się do zamierzchłej przeszłości. Stosownie staropolskiej/słowiańskiej bądź germańskiej. Niemcy dominację słowiańskich form wyjaśniali w ten sposób, że to ci drudzy, którzy zastąpili na kilka wieków Germanów, po przybyciu tłumaczyli wcześniejsze nazwy. Stąd też teraz dokonywali oni tylko ich regermanizacji. Już w czasach nazistowskich antropolodzy niemieccy zdobyli „ostateczne” argumenty naukowe i po pomiarze czaszek w rejencji opolskiej bez wątpienia uznali ich niemiecki charakter.

Było to już tylko świadectwo rasistowskiej zmiany niemieckiej ideologii państwowej. W praktyce codziennej międzywojnia zadania nazewnicze spoczywały na barkach administracji państwowej, którą wspierały organizacje społeczne o charakterze stricte nacjonalistycznym bądź zawodowe ściśle związane z państwem i często przez nie finansowane. ZOKZ był taką typową organizacją wspomagającą państwo polskie w realizacji projektu budowy państwa (jedno)narodowego, który skupiał nauczycieli i urzędników państwowych. Odpowiednikiem niemieckim był Bund Deutscher Osten, w którym za czasów hitlerowskich zglajchszaltowano różne pomniejsze organizacje o charakterze narodowym. Efekty tej działalności na polu zmian imion i nazwisk, prowadzonej pod hasłem oczyszczenia z zaszłości historycznych i „z ważnych powodów społecznych”, szły w tej dekadzie w dziesiątki tysięcy. Siłę państw narodowych na Górnym Śląsku widać było w tym, że prawie wszystko dokonywało się przy obowiązywaniu konwencji genewskiej (1922‒1937), mającej przeprowadzić aksamitny rozwód podzielonego regionu i chronić mniejszości. Została ona przygotowana w duchu liberalnym i na obszarze nazewnictwa osobowego jednoznacznie zakreślała zasady, że jakiekolwiek zmiany na tych polach mogą nastąpić „na żądanie strony interesowanej”.

Okres wojny, pomimo dominacji niemieckiej, był czasem zatrzymania takich działań. Przyczyna była oczywista – walka o stworzenie światowego imperium była dla III Rzeszy priorytetem przed realizacją celów narodowych. Wszystko to obowiązywało za wyjątkiem jednej grupy: osób spośród I i II grupy volkslisty, które przy wpisach na nią, przyznających im formalne obywatelstwo niemieckie, zobowiązywane były do dania takiego świadectwa swej niemieckości.

 

Rok 1945

Nowy okres, tym razem jednostronnej dominacji polskiej, rozpoczął się w 1945 r. Mówimy o nowym okresie, choć zasady i metody były podobne do przedwojennych, zwielokrotnione o syndrom antyniemiecki po zbrodniach II wojny światowej.

Ciągle też założenia ideologiczno-polityczne były takie same. W rozlicznych aktach prawnych poświęconych temu zagadnieniu z zasady wskazywano na potrzebę usunięcia wielowiekowych śladów niewoli niemieckiej. W tle tych działań widoczne było też założenie, że nazwisko równa się narodowość. Stąd też złożenie takiego wniosku traktowano jako akt narodowego wyzwolenia, zerwania ostatnich nici łączących Górnoślązaków z Niemcami. Podobnie jak w całej powojennej akcji odniemczania Górnego Śląska także i na polu nazewniczym wyróżnić można dwie fazy. Pierwszą, trwającą do połowy 1946 r., kiedy działania te realizował aparat państwowy, który koncentrował się na priorytetach (wtedy było to usunięcie Niemców), a działania polonizacyjne wobec zweryfikowanych planowano rozłożyć na wiele lat. I druga, w latach 1947‒1949, kiedy to w zmienionych warunkach politycznych: rozpad koalicji antyniemieckiej, rysujący się powrót Niemiec do polityki, proniemieckie postawy polityczne wśród Górnoślązaków (referendum z 30 czerwca 1946 r.) i społeczne (powrót języka niemieckiego do użytku publicznego) postanowiono te działania przyśpieszyć, przeprowadzić mechanicznie i wykorzystać do nich organizacje masowe.

Przy czym na polu zmian imion i nazwisk, ze względu na złożoną administracyjnie materię, mobilizowanie społeczeństwa miało ograniczony charakter. Ważną datą dla tego projektu był 10 listopada 1945 r., kiedy to Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej wydał dekret o zmianie imion i nazwisk, który z jednej strony miał uporządkować sytuację okupacyjną, kiedy sporo osób posługiwało się pseudonimami, a z drugiej zliberalizować polskie prawo ułatwiając tego rodzaju zmianę w tym względzie. Akurat to ostatnie, rozumiane jako zniesienie ochrony nazwisk historycznych było mało przydatne, bo kto po 1945 r. chciał się nazywać Radziwiłł czy Branicki? Ważniejsze novum stanowiło wprowadzenie zgody na zmianę nazwiska ze względu na jego niepolskie brzmienie. Ciągle pozostawała najważniejsza trudność przy umasowieniu tej akcji: jakiekolwiek zmiany mogły się odbyć tylko na wniosek zainteresowanego.

Dekret ten wstrzymał dotychczasowe działania władz w Katowicach, które wydały zarządzenia odwołujące się do przedwojennych przepisów zezwalających na polonizację imion i nazwisk poprzez dokonywanie wpisów na marginesach ksiąg USC w przypadku imion mających polskie odpowiedniki i zniekształconych nazwisk. Jeszcze w 1945 r. panował duch mocno romantyczny i niektórym komentatorom wydawało się, że wystarczy takim nazwisko jak Morzinek czy Oselka przywrócić polski zapis, a już „odzyskani” zostaną noszący je Polacy.

Kolejne miesiące po wydaniu dekretu, praktycznie ponad rok, władze w Katowicach poświęciły na kroki mające ułatwić związaną ze zmianami procedurę administracyjną. Z jednej strony chodziło o jej uproszczenie, gdyż dekret scedował postępowanie przy nazwisku tylko na wojewodę, a z drugiej o zmniejszenie kosztów, gdyż cała czynność (opłaty administracyjne, opłata za ogłoszenie w prasie) była stosunkowo droga. W przypadku dużej rodziny mogła nawet zbliżyć się do miesięcznej pensji. Równie trudną kwestią były początkowo sprawy stricte formalne: brak obywatelstwa w przypadku osób jedynie zweryfikowanych bądź nieobecność głowy rodziny (mąż w niewoli bądź w Niemczech).

Pod koniec 1946 r. i w pierwszej połowie 1947 r. te problemy stopniowo rozwiązywano poprzez zatrudnienie dodatkowych sił w Wydziale Administracyjno-Prawnym UW, uzyskanie fachowego wsparcia językoznawców z Instytutu Śląskiego, zbiorcze ogłoszenia o dokonaniu zmian, a później rezygnację z tej drogi oraz bezpłatne zmiany w przypadku nazwisk niemieckich. Petent miał już tylko podać stare i nowe imię bądź nazwisko, a resztą mieli zająć się urzędnicy starostwa (imiona) i wojewódzcy (nazwiska). Efekt liczbowy pod koniec 1946 r. był jednak więcej niż niewielki. Na ponad dwumilionowe województwo śląskie było tylko kilkaset wniosków. Ciągle najpoważniejszą przeszkodą było to, co wydawało się początkowo najmniejszym problemem: wola zainteresowanego. Trudno w tym widzieć wyłącznie wątki narodowe: ludzie byli przywiązani do swoich nazwisk, a przy imionach, nadawanych na chrzcie, pojawiał się jeszcze element religijny.

Trzeba też pamiętać, że na listach imion, rozsyłanych do USC od połowy 1946 r., które ostatecznie składały się z imion zabronionych (niemieckich), dopuszczalnych (z polskiego kręgu kulturowego, często chrześcijańskich) i sugerowanych (słowiańskich), najbardziej rozbudowane były zestawienie tych ostatnich, które delikatnie mówiąc były mało popularne na całym Śląsku, choć to one miały być preferowane przy zmianach i nadawaniu imion nowonarodzonym.

 

Grabstein mit ausgeschlagenen deutschen Inschriften auf dem Hüttenfriedhof, Gleiwitz. Erkennbar ist auch die Änderung des Namens Karl in das polnische Karol.
Foto: Pudelek (Marcin Szala) / wikimedia commons

 

Aktywne „wpływanie”

Nikły napływ wniosków leżał u podłoża zmiany taktyki władz w Katowicach. W końcu w 1947 r. udało się uzyskać w końcu zgodę Ministerstwa Ziem Odzyskanych na „wpływanie” na obywateli o niemieckich nazwiskach do składania takich wniosków. Nowe zalecenia władz, usystematyzowane w październiku 1947 r., były rozbudowane. Sprawy wszystkich osób (także Polaków) o nazwiskach niemieckich pojawiających się w urzędach miały być wstrzymane do czasu złożenia stosownego wniosku. Wszyscy urzędnicy i członkowie ich rodzin zostali zobligowani do złożenia wniosku o zmianę pod groźbą utraty pracy. Nauczyciele i kadry zakładów i instytucji zostali zobowiązani do wyłapywania osobników o niemieckich imionach bądź nazwiskach, a przykładem mieli świecić powstańcy i przodujący górnicy i hutnicy.

Dopiero teraz akcja odniemczania imion i nazwisk nabrała charakteru masowego i z miesiąca na miesiąc liczba składanych wniosków zwiększała się o dziesiątki tysięcy, osiągając ostatecznie pod koniec 1948 r. 276 tysięcy. Nie wiadomo jednak, ile ostatecznie przeprowadzono. Od początku 1949 r. naciski zaczęły słabnąć wraz ze zwrotem stalinowskim Polski Ludowej. Najpierw zezwolono osobom o nazwiskach zasłużonych na zachowanie swych niemieckich nazwisk bądź imion. Potem objęto tym wyjątkiem repatriantów, a ostatecznie zagadnienie to zniknęło z odpraw referatów administracyjno-prawnych. Tym samym zależało już od gorliwości urzędniczej.

Obok akcyjności i niewydolności aparatu już wtedy widoczne były kolejne bariery tej operacji: wzywani do złożenia wniosków Górnoślązacy odpowiadali, że chętnie złożą, ale wniosek na wyjazd do Niemiec. Z kolei osoby o śląskich nazwiskach słowiańskich (Kowol, Nowok), alergicznie reagowały na sugestie polonizacji.

 

 

Postawa ludności

Trudno się też dziwić takim postawom, bo była to przecież kolejna zmiana nazewnicza na Górnym Śląsku. „Rekordziści” mogli po obu stronach granicy w ciągu dwóch dekad dokonywać nawet trzech-czterech zmian nazwiska, bo i w latach trzydziestych XX w. zmiany były prowadzone dwukrotnie (najpierw zapis niemiecki/polski, potem całkowita zmiana). Ponieważ i na tym polu istotny był czynnik ludzki, to nawet rodzeni bracia mogli nosić trzy nazwiska: w Niemczech przedwojenne niemieckie i dwa w Polsce. W tym drugim przypadku urzędnicy powiatowi mogli przecież dokonać różnej zmiany.

Już na przełomie dekad urzędnicy wojewódzcy uświadomili sobie, że toczą nierówny bój, kiedy do centrali doniesiono o kalendarzach napływających z innych regionów Polski, które pełne były imion uznanych na Górnym Śląsku za niemieckie. Pomysły zaczerniania takich imion inspirowane były raczej podejściem do świata rycerza z La Manchy.

Co prawda w kolejnych dekadach wracano kilkakrotnie do nacisków na zmianę imion czy nazwisk niemieckich, ale były to działania sporadyczne i krótkotrwałe. Rykoszetem akcja z lat czterdziestych wracała jeszcze nieraz, kiedy okazywało się na przykład, że na pogrzebie sąsiedzi żegnali inną osobę niż oficjalnie znali. Zmarły przed śmiercią czy też jego rodzina powracali do imienia nadanego na chrzcie…

Dzisiaj świat górnośląskich imion i tak wygląda nieco dziwnie i sporo w nim Dżesik, Dżoan czy Alanów. Paradoksalnie z konfliktu polsko-niemieckiego zwycięsko wyszła kultura masowa, której wzorce i wyposażenie tworzone są w zupełnie innych miejscach. Co prawda rysuje się obecnie szansa na zwiększenie na Śląsku liczby imion i nazwisk słowiańskich, ale będzie to wynikać z migracji ludności ze wschodu za pracą. To już jednak zupełnie inna opowieść…

 

O autorze: Dr Bernard Linek – historyk, związany z Instytutem Śląskim w Opolu. Najnowsza publikacja: Kwestia niemiecka na powojennym Górnym Śląsku (1945-1960). Wybór artykułów, Opole 2020.

Show More