Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Skazany na sukces

Z pochodzącym z Chrząstowic koło Opola Benedyktem Kocotem, brązowym medalistą Igrzysk Olimpijskich w München, wicemistrzem i mistrzem świata, a także m.in. pięciokrotnym mistrzem Polski w kolarskim sprincie, rozmawia Krzysztof Świerc.


– Mija już pół wieku, od kiedy w 1972 r. w München sięgał pan po medal olimpijski. To szmat czasu… co pan dzisiaj porabia?

– Pięć dekad to ogrom czasu, a wciąż wydaje mi się, jakby to wydarzyło się wczoraj. Jak czas szybko mija. Dzisiaj mieszkam w Niemczech, konkretnie w Nadrenii między Düsseldorfem, a Köln, gdzie w 1987 r. wyjechałam razem z rodziną. Moja córka i syn zakochali się w tej okolicy, uznali ją za swój nowy Heimat i nie chcą jej opuszczać. A skoro moja rodzina czuje się tam doskonale, to ja też.

– Dlaczego osiedlił się pan właśnie w Nadrenii?

To nie był przypadek. W ramach łączenia rodzin byliśmy skierowani do Paderborn w Westfalii, gdzie mieszka mój brat, i wydawało się, że tam zostanę. Tak się jednak nie stało, bo zmieniłem miejsce zamieszkania na Büttgen w powiecie Neuss koło Düsseldorfu. Powód? Był tam i jest piękny kryty tor kolarski oraz znajduje się ośrodek przygotowań olimpijskich, a ja miałem przy sobie dokumenty świadczące o tym, że pracowałem przy Polskim Związku Kolarskim, prowadząc polską kadrę narodową sprinterów. Nie ukrywam, że wiązałem z tym nadzieje zawodowe i nie pomyliłem się. Zostałem zatrudniony we wspomnianym ośrodku przygotowań olimpijskich w Büttgen. Otrzymałem też pierwsze mieszkanie i rozpocząłem tam swoją pracę. Dokładnie z młodzieżą, przygotowując juniorów i juniorów młodszych do mistrzostw Niemiec.

– Jak owocna była pańska praca?

Benedykt Kocot wurde in Chronstau geboren, lebt aber seit langem ein glückliches Leben in Büttgen, Kreis Neuss bei Düsseldorf.
Foto: Patryk Namyślik

 

Mam powody do satysfakcji. Sukcesy przyszły w krótkim czasie. Trenujący pod moim okiem juniorzy i juniorzy młodsi zdobyli szereg medali mistrzostw Niemiec. Zakwalifikowali się też do reprezentacji kraju, a następnie z dużym powodzeniem reprezentowali Niemcy na mistrzostwach świata. W tym miejscu mógłbym długo wymieniać kolarskie gwiazdy, które wyszły spod mojej ręki, które oszlifowałem i poprowadziłem na sam szczyt. Dlatego mam prawo twierdzić, że swoje doświadczenia sportowe za sprawą pracy szkoleniowej udało mi się skutecznie przekazać młodym adeptom sztuki kolarskiej, którzy przekuli je w duże, czasami wręcz spektakularne osiągnięcia.

– Które z wielu sukcesów najbardziej pan sobie ceni i do dzisiaj chętnie do nich powraca w myślach, rozmowach, wspomnieniach?

Pomimo że zdobyłem w swojej karierze m.in. mistrzostwo świata, to najbardziej cenię sobie brązowy medal olimpijski zdobyty w 1972 r. w München. Miałem wówczas zaledwie 18 lat i wskoczenie na podium otworzyło przede mną drzwi do wielkiej kariery i do wielkiego świata. Drugi tak ważny moment w moim życiu nastąpił po zakończeniu kariery zawodniczej, kiedy otrzymałem możliwość pracy szkoleniowej w LKS „Ziemia Opolska” jako instruktor kolarstwa torowego. Po roku pracy przedstawiłem władzom klubu swój plan szkolenia. Zaprezentowałem w nim własną wizję LKS-u „Ziemia Opolska”, która składała się wówczas z siedmiu małych klubików rozsianych po całym województwie opolskim. Zaproponowałem też centralne szkolenie kolarzy pod moim okiem i zapewniałem, że idąc tą drogą, zaczniemy odnosić pożądane sukcesy. Ba, prorokowałem nawet wychowanie olimpijczyka!

Co na to kierownictwo?

Po zapoznaniu się z moim planem szkolenia powierzyło mi funkcję głównego trenera w klubie. Później zostałem też kierownikiem ośrodka sportowego w Opolu, gdzie sprowadzaliśmy zawodników z województwa opolskiego, których przygotowywałem do spartakiad młodzieży, mistrzostw Polski juniorów młodszych i juniorów. Do tego w latach 80. ubiegłego stulecia opracowałem kompletne plany szkoleniowe dla młodzików, a władze LKS-u „Ziemia Opolska” wszystkie te propozycje zaakceptowały.

Nie brakowało sceptyków?

Owszem, byli i ja to rozumiałem, bo do momentu, o którym mówię, przez siedem lat w spartakiadach młodzieży i mistrzostwach Polski w młodszych kategoriach wiekowych kolarze z Opolskiego nie zdobywali żadnych medali. Dlatego nie wszyscy wierzyli, że nagle wyrośnie nam olimpijczyk, i mieli prawo tak myśleć. Mnie natomiast pozostało udowodnić, że wiem, co mówię i co chcę zrobić.

Kiedy już rozpoczął pan realizację swojego planu i przyszły pierwsze sukcesy, sceptycy zapewne ucichli.

Najpierw zdobyliśmy jeden medal, rok później trzy, potem pięć i wreszcie dziesięć medali! Zrobiło się cudownie, a w grupie młodzieży, która zdobywała te medale, znajdował się m.in. słynny Joachim Halupczok. Biorąc pod uwagę te osiągnięcia, mój okres pracy szkoleniowej uważam za bardzo udany i interesujący. Sprawdziłem się jako trener. Sprawdziła się też moja teza, że jeśli projekt szkoleniowy, który opracowałem, będzie realizowany co najmniej w 80–90%, to osiągniemy wyniki takie, jakie sobie wymarzyliśmy. Do tego doczekaliśmy się też olimpijczyków, bo w 1988 r. na olimpiadzie w Seulu mieliśmy Joachima Halupczoka, który startował na szosie i na torze sprinterskim, oraz Krzysztofa Opalę. A zatem dotrzymałem słowa, mój plan „wypalił”.

Wróćmy jeszcze do olimpiady w 1972 r. w München, skąd przywiózł pan nie tylko medal, ale i wiele wspomnień. Także takich mrożących krew w żyłach. Monachijska olimpiada zapisała się bowiem w masowej świadomości także ze względu na atak terrorystyczny organizacji „Czarny Wrzesień” na izraelskich sportowców. Śmierć poniosło wówczas jedenastu reprezentantów Izraela oraz pięciu palestyńskich zamachowców. Pan był w samym środku tych wydarzeń!

I to dosłownie. Zawody olimpijskie, w których startowałem na stadionie rowerowym, odbywały się bardzo późno. Spowodowane było to transmisjami telewizyjnymi do krajów z innych kontynentów, przez co kończyły się późno w nocy. To właśnie na tych zawodach zdobyłem brązowy medal, co stało się między północą a pierwszą w nocy. Dlatego w znakomitych nastrojach wracaliśmy wtedy na rowerach ze stadionu do wioski olimpijskiej. Kiedy już dotarliśmy na miejsce, gdzie mieszkaliśmy, rozprężyliśmy się psychicznie. Trenerzy przynieśli nam po szklance czerwonego wina, ale… Na jednej lampce się nie skończyło, co sprawiło, że zapadliśmy w bardzo głęboki sen. Ale pobudka była dla nas wstrząsająca.

Jak bardzo?

Po otwarciu oczu dostrzegliśmy za oknem ogromne poruszenie. Krążące helikoptery, służby medyczne, wojskowe, policję, media itd. Z niepokojem pytaliśmy, co się stało. Dowiedzieliśmy się, że niedaleko naszych okien w nocy była strzelanina, ginęli ludzie, są ranni. Chwilę później wiedzieliśmy już, że był to atak terrorystyczny, który nastąpił między północą a pierwszą w nocy, i to na ulicy, którą z moimi kolegami wracałem z najpiękniejszych dla mnie w karierze zawodów. Otarliśmy się o śmierć dosłownie o minuty! W tym momencie dotarło do nas, jaki dramat się wydarzył wokół nas, że też mogliśmy stać się ofiarami tej napaści i że jesteśmy szczęściarzami. To był też moment, w którym radość z uczestniczenia w igrzyskach olimpijskich zgasła. Zgasł festiwal sportu, radości, przyjaźni i pokoju.

Show More