Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Wochenblatt – Gazeta Niemców w Rzeczypospolitej Polskiej

Śląscy zaklinacze pszczół

Plaster miodu z pasieki Janusza Góreckiego. Foto: Archiwum prywatne.
Plaster miodu z pasieki Janusza Góreckiego. Foto: Archiwum prywatne.

Gdyby Johann Dzierzon – znany jako ojciec śląsko-niemieckiego pszczelarstwa – jeszcze żył, to w sobotę po pojawieniu się tego wydania skończyłby dokładnie 215 lat. Z dzisiejszą rzeczywistością łączyłoby go jednak uczucie oscylujące pomiędzy miłością a nienawiścią. Wprawdzie pszczelarstwo to – jak mówią niektórzy – ginący zawód, mimo to Dzierżon ma dziś godnych następców, którzy nie tylko swój czas poświęcają tym potrzebnym stworzeniom, ale też cenią sobie dar polsko-niemieckiej dwujęzyczności.

 

Maleńka wieś Łowkowice w województwie opolskim chyba nie ma innego tak znanego mieszkańca jak Johann Dzierzon. Dla swoich parafian w niemieckim wtedy Karlsmarkt (Siołkowice) był przede wszystkim proboszczem, dla potomnych jest jednak geniuszem pszczelarstwa. Małym owadom Dzierzon poświęcił 70 lat swojego 95-letniego życia. Swoją posługę kapłańską doskonale godził z badaniem życia pszczół. W wolnym czasie nie tylko badał ich zwyczaje, ale także dzielił się swoją wiedzą z innymi, zakładając na Śląsku koła pszczelarskie. Jego największym osiągnięciem było jednak odkrycie partenogenezy, czyli sposobu rozmnażania się pszczół tylko za pomocą komórek jajowych żeńskich i bez udziału osobników męskich. Za tę teorię został potępiony przez Kościół, lecz później została ona udowodniona oficjalnie, co rozsławiło Dzierzona na całym świecie.

 

Następca Dzierzona

 

Mimo że Jan Dzierzon był człowiekiem sławy światowej nawet za życia, wśród większości ludzi, którzy nie są znawcami pszczelarstwa, jego nazwisko nawet na Śląsku nie wzbudza wielkich skojarzeń. Tak samo mało znany jest fakt, że również ze Śląska pochodzi jego duchowy następca, który tak samo jak on związany jest z niemiecką kulturą i językiem. O doktorze Benedikcie Polaczku wyjątkowo ciepło mówią mieszkańcy jego rodzinnego Szymiszowa (niedaleko Strzelec Opolskich). Gdy pytamy o niego, słyszymy, że jest kolegą, przyjacielem, ale przede wszystkim miłośnikiem pszczół.

 

– Pszczołami zajmowałem się od dziecka. Wzięło się to chyba z tego, że mój tata miał problemy z sercem. Gdy w wieku 17 lat pierwszy raz doznał zawału, lekarz zalecił produkty pszczele. Tato dożył 74 lat, można powiedzieć, że pszczoły uratowały mu życie, dlatego ja poświęciłem swoje im – mówi Polaczek. Po wpisaniu imienia i nazwiska doktora do wyszukiwarki internetowej znajdujemy wiele artykułów: „Berliner Morgenpost”, „Tagesspiegel” – poczytne dzienniki. Odkąd 27 lat temu wyjechał do Berlina, uznawany jest za guru niemieckiego pszczelarstwa, zapraszany jest tak na polskie, jak i niemieckie konferencje, cytowany jest w publikacjach, a nawet internetowych filmach, mówiąc perfekcyjnym niemieckim: – Jaka tam kariera – żartuje, gdy pytamy o to, czy jest dumny ze swoich osiągnięć.

 

Ważna tradycja

 

Zapytany o swojego wielkiego poprzednika, także Benedikt Polaczek zachwyca się Johannem Dzierzonem. Jednak, jak zaznacza, gdyby Dzierzon jeszcze żył, nie byłby zbyt dumny z kondycji śląskiego pszczelarstwa: – Pszczelarstwo było na Śląsku od wieków ważną tradycją. Mamy tu bardzo wiele lasów, a tam, gdzie były lasy, tam zawsze były pszczoły. Dzisiaj trzeba niestety powiedzieć, że zwłaszcza województwo opolskie jest w ogonie, jeśli o pszczelarstwo chodzi – przyznaje gorzko. Za taki stan rzeczy Polaczek wini przede wszystkim ludzką wygodę: – Ludzie lubią miód i inne produkty pszczele, ale zapominają o tym, że pszczoły to żywe stworzenia, takie jak pies, kot czy każde inne udomowione zwierzę. Żeby mieć krowę, też nie wystarczy zwykły ogródek – stwierdza. Wiele ludzi, którzy nawet interesują się pszczelarstwem, często rezygnuje ze względu na ogrom pracy. Pszczoły tak jak i inne zwierzęta chorują, potrzebują odpowiedniej opieki weterynaryjnej oraz pracy przy ulach: – Jeśli ktoś szuka hobby na całe życie, to będą to właśnie pszczoły – stwierdza.

 

Doktor Polaczek, który wykłada na jednym z berlińskich uniwersytetów, podkreśla, że na takie czasochłonne hobby nie mają czasu przede wszystkim młodzi ludzie. Dlatego też pszczelarstwo cierpi na chroniczny brak następców. Tylko w ciągu ostatnich lat w całych Niemczech w wyniku zgonów liczba pszczelarzy zmniejszyła się o 25%, a przecież – jak podkreśla – „pszczoły są jednym z filarów tego świata”. Te małe owady zapylają aż 84% roślin uprawnych, które są pożywieniem nie tylko dla człowieka, ale także dla zwierząt hodowlanych, gdyby więc ich nie było, ludziom groziłaby światowa klęska głodu. Dlatego tak ważne jest, by pszczelarstwo miało przyszłość.

 

Jest nadzieja

 

Mimo pesymistycznych statystyk dla pszczelarstwa – zwłaszcza na Śląsku – jest jeszcze nadzieja. Jedną z nich jest Janusz Górecki. Młodemu farmaceucie cztery lata temu wpadła w ręce ponad 100-letnia książka o pszczelarstwie, od tego czasu wiele ze swoich wolnych chwil poświęca pożytecznym owadom: – Po tym, jak zacząłem się tym interesować, wstąpiłem do związku pszczelarskiego. Tam poznałem starszego pana, który przekazał mi praktycznie całą swoją wiedzę o pszczołach. Od tego czasu się nimi zajmuję – mówi młody pszczelarz. Janusz Górecki zauważa, że od zaangażowania się w pszczelarstwo młodych odstrasza także łatka, jaką społeczeństwo przykleiło pszczelarzom: – Wielu ludzi uważa pszczelarzy trochę za takich dziwaków – przyznaje. Mimo to oraz mimo intensywnej pracy związanej z opieką nad pszczołami, która trwa od marca do nawet października, Janusz Górecki nie ma zamiaru rezygnować, bardzo ceniąc pożyteczność tych niezwykłych owadów.

 

Oprócz miłości do pszczół, Janusza Góreckiego łączy jednak z jego wzorcami – Johannem Dzierzonem i Benediktem Polaczkiem – coś jeszcze. Tak jak i oni, niezmiernie ceni dar polsko-niemieckiej dwujęzyczności, wychowując swoją córkę w obu tych językach. Pszczelarstwo i język niemiecki to więc dwa połączone ze sobą skarby, które na Śląsku miały, mają i wciąż będą mieć swoich strażników.

 

Łukasz Biły

Show More