O zapominanych śląskich zwyczajach świątecznych z prof. Joanną Rostropowicz rozmawia Łukasz Biły.
Pani profesor, bardzo często jest dziś tak, że coraz więcej zwyczajów odchodzi do lamusa. Zwłaszcza dotknięty jest tym Śląsk, bo przecież jego kultura przed 1945 była zupełnie inna. Czy znane są tego typu zwyczaje związane z Wielkanocą?
Jest takich mnóstwo. Bardzo wiele z nich spisanych jest w „Zeszytach Eichendorffa”. Oczywiście każdy dzień świąteczny miał swoją własną specyfikę i stare zwyczaje były podzielone na dni. Kiedyś na Śląsku o wiele większe znaczenie miała środa przed Wielką Nocą. Wtedy organizowano tak zwane „palenie żuru”, kiedy to w ogniskach palono wszystkie niepotrzebne rzeczy z zeszłego roku. To akurat typowy zwyczaj regionu opolskiego i ten zachował się do dzisiaj.
Pewnie dlatego, że to okazja dla młodzieży do spotkania się przy wspólnym ognisku. Ale jednak nie wszystkie się w ten sposób zachowały.
Zgadza się, te bardzo zapominane pochodzą z późniejszych dni świąt. Dla przykładu w Wielki Czwartek śląskie kobiety o poranku chodziły zbierać przeróżne zioła. Wiedza o tych roślinach była oczywiście przekazywana z matki na córkę, ponieważ te zioła później spożywano, a nie wszystkie się do tego nadawały i trzeba było wiedzieć, które ze sobą się komponowały w odpowiedni smak. Z takich zebranych ziół przyrządzało się później zupę, która była typowym posiłkiem na Wielki Czwartek.
Dziś już takiej zupy nikt nie robi?
Chyba tylko ja (śmiech). Ale taka zupa jest naprawdę bardzo smaczna. Gdy się ją odpowiednio doprawi i doda śmietany, jest naprawdę wyśmienita.
Co z pozostałymi dniami świątecznymi?
To może tym razem coś z Opola. Tam w Wielki Piątek chodzono nad Odrę i kąpano się w niej na pamiątkę biblijnych wydarzeń Pana Jezusa i rzeki Cedron. Z tego zwyczaju czasami się nawet śmiano, zwłaszcza śmiali się ci, którzy byli przyjezdni i nie znali tutejszej kultury.
Trochę mnie to nie dziwi, w końcu czas świąteczny nie należy do najcieplejszych. To nie warunki na takie kąpiele.
Oczywiście, że wiele zależało od pogody. Gdy było bardzo ciepło, wielu zanurzało się w Odrze w całości, gdy zimniej, to niektórzy się tylko ochlapywali. Chodziło o to, by na czas świąt symbolicznie obmyć się ze swoich grzechów. Oczywiście tego dzisiaj już nikt nie robi, a i mało kto pamięta.
A co ze wschodnią częścią Śląska? W końcu region opolski to tylko mała jego część.
Tam oczywiście też były ciekawe zwyczaje. Chodzi bardziej o rejon na przykład Tarnowskich Gór, ale też ziemi raciborskiej. Były tam domy, gdzie głowa rodziny w pierwszej dzień świąt kazała patrzeć przez okno, gdy mocno zaświeciło słońce. Mówiono, że wtedy właśnie w ten dzień i o tej porze „z ziemi rodzi się złoto”.
Nie mogło chodzić o prawdziwe złoto…
W pewnym sensie jednak tak było, gdyż faktycznie, gdy popatrzyło się przez okno, to w mocnym świetle było widać, że coś w tym świetle się błyszczy. To była wspaniała zabawa zwłaszcza dla dzieci, które biegły natychmiast patrzeć, co to były za przedmioty. Tak naprawdę były to stare rzymskie monety, które ukazywały się, gdy po ostrej zimie stopił się śnieg.
O! I to jest zwyczaj, którego bardzo szkoda!
Faktycznie dziś takie monety znaleźć jest o wiele trudniej, ponieważ wtedy teren był o wiele mniej zagospodarowany. Te monety, które były wtedy, wszystkie już dawno wykopano. Ja mam nadzieję, że chociaż pamięć o takich historiach się zachowa, i dlatego spisałam je w „Zeszytach Eichendorffa”, żeby one nie były zapomniane.
Łukasz Biły