Dla jednych Góra św. Anny jest miejscem pielgrzymkowym par excellence, dla innych zaś jest ona miejscem o znaczeniu historyczno-politycznym. A dla rodzin Migasów i Hossfeldów jest to miejsce, w którym spotkały się ich drogi, dzięki czemu już od 25 lat łączy je przyjaźń.
Spotykamy Manfreda Hossfelda w jadalni Migasów na Górze św. Anny, gdzie Rosemarie Migas i jej mąż Jan prowadzą pensjonat przejęty po rodzicach (państwo Böhnischowie). Manfred Hossfeld nie jest tu zwyczajnym gościem, ów rodowity Westfalczyk z miasta Unna jest bowiem bliskim przyjacielem rodziny i odwiedza Migasów co najmniej raz w roku.
Historia
To, że Manfred Hossfeld w ogóle trafił na Górę św. Anny, zawdzięcza przypadkowi. – Mój ojciec w 1943 roku leżał jako żołnierz Wehrmachtu w tutejszym lazarecie, w którym obecnie mieści się dom pielgrzyma. Wysłał mojej matce telegram, żebyśmy go odwiedzili, i w ten oto sposób przyjechaliśmy przez Berlin i Zdzieszowice na Górę św. Anny – mówi Manfred Hossfeld. Nie mógł wtedy wiedzieć, że będzie to jego ostatnie spotkanie z ojcem. Po zwolnieniu z lazaretu Hossfelda seniora znów wysłano na front. Wkrótce potem poległ na Węgrzech.
Myśl o Górze św. Anny nie opuszczała Manfreda Hossfelda przez następne 48 lat, jednak do czasu zmian ustrojowych podróż na polski obecnie Górny Śląsk wydawała się niemożliwa.
– W roku 1991 byłem służbowo w Nysie i od razu pomyślałem, że powinienem też pojechać na Górę św. Anny – opowiada Hossfeld. Dotarłszy na świętą górę Ślązaków, odwiedził najpierw dawny lazaret, ale pospacerował też po miejscowości, oddając się wspomnieniom. – A potem zagadnąłem po prostu pewnego człowieka, którym był Horst Böhnisch, pytając go, czy przypadkiem mówi po niemiecku. Od razu odpowiedział po niemiecku „ja” i nawiązaliśmy rozmowę. Taki był początek naszej przyjaźni – wspomina Hossfeld.
Góra Świętej Anny i Unna
Wkrótce potem Manfred Hossfeld znalazł się w domu Böhnischów, gdzie poznał też córkę gospodarza Rosemarie Migas i jej męża Jana. Oboje mieszkali w tym czasie w Niemczech, i to, jak się okazało, niedaleko od miejsca zamieszkania Manfreda Hossfelda. – Niedługo później doszło też do pierwszego spotkania w Unnie i Manfred dość szybko zaproponował nam przeprowadzkę do mieszkania wydzielonego w jego domu, jako że w tym czasie mieliśmy tylko niewielką kwaterę – opowiada Rosemarie Migas.
W domu Hossfeldów w Unnie przyszła później na świat trójka dzieci Migasów, a Manfred Hossfeld był dla nich trzecim dziadkiem. Jednocześnie jeździł co roku na Górny Śląsk, gdzie odwiedzał państwa Böhnischów. – Kilka razy zorganizowałem też wyjazdy na Górny Śląsk dla członków naszej parafii w Unnie i za każdym razem pielgrzymi wracali do domów zachwyceni – mówi Hossfeld.
Drugi dom
Przyjaźń z rodziną Migasów/Böhnischów trwa nieprzerwanie od 1991 roku i nie skończyła się również w momencie, gdy Migasowie powrócili na Górny Śląsk, by przejąć pensjonat rodziców na Górze św. Anny. Manfred Hossfeld nadal co roku przyjeżdża do swoich przyjaciół. – I nie są to tylko Migasowie, bo mam już na całej Górze św. Anny liczny krąg przyjaciół – mówi Hossfeld. Górny Śląsk stał się dla niego drugim domem, który przy każdych odwiedzinach odkrywa wciąż na nowo. – Jest tu tak wiele do zobaczenia i przeżycia. Ale lubię też podróżować do innych części Polski i nawiązuję w ten sposób rozmowy z wieloma ludźmi, co jest bardzo wzbogacające – dodaje Hossfeld.
Pod koniec kwietnia była szczególna okazja dla Hossfeldów i Migasów: mogli otóż wznieść toast na okoliczność 25-lecia ich przyjaźni. Te dwie rodziny od 25 lat żyją duchem zapisów polsko-niemieckiego traktatu o przyjaźni i dobrym sąsiedztwie.
Rudolf Urban