Z Norbertem Raschem, radnym Sejmiku Województwa Opolskiego, rozmawia Krzysztof Świerc.
Tematem przewodnim ostatniego stołu gospodarczego zorganizowanego przez konsul RFN Sabine Haacke była niewystarczająca w województwie opolskim liczba pracowników z bardzo dobrą znajomością języka niemieckiego, na co coraz częściej skarżą się niemieccy przedsiębiorcy. Czy rzeczywiście jest tak źle?
Jeżeli chodzi o nauczanie języka niemieckiego, w tym na potrzeby inwestorów niemieckich, to rzeczywiście wygląda to źle, choć należy podkreślić, że pod tym względem i tak województwo opolskie jest najlepsze w Polsce, bo tu właśnie najwięcej dzieci i młodzieży uczy się niemieckiego – zarówno jako obcego, jak i języka mniejszości narodowych. Mimo że mamy pod tym względem najlepsze wyniki w Polsce, to i tak okazuje się jednak, że nie jest dobrze. Owszem, jeśli chodzi o kadrę zarządzającą w poszczególnych firmach, to jeszcze nie jest aż tak problematycznie, ale w wypadku kadry podstawowej jest bardzo słabo.
Potwierdzają to jakieś badania?
Jak najbardziej i pokazują, że mamy w tej materii spore osiągnięcia, ale badania te pokazują również, że są to wyniki jednostek i nie jest to czymś powszechnym, a za głównego hamulcowego uważam fakt, że języka niemieckiego uczymy po polsku. Jeśli tak będzie nadal i wciąż będziemy się koncentrować na gramatyce i podobnych zagadnieniach, to tak pozostanie i mało kto dobrze opanuje niemiecki. Dlatego to, co robi się między innymi w Pro Liberis Silesiae, uważam za inicjatywy bardzo trafione i tam można naprawdę dobrze nauczyć się władać językiem niemieckim, każdy go opanuje, a różnice między najlepszymi a najsłabszymi będą naprawdę śladowe. I tak przygotowanych językowo pracowników potrzebuje dzisiaj niemiecki biznes w Polsce i w województwie opolskim.
Jak zatem wygląda współpraca koalicyjna w Sejmiku Województwa Opolskiego dotycząca losów Nauczycielskiego Kolegium Językowego na ulicy Hallera w Opolu? I dlaczego pomimo zabiegów MN jej sejmikowi koalicjanci z budynku szkolnego robią sobie biura?
O zmianę decyzji w sprawie losów Nauczycielskiego Kolegium Językowego na Hallera w Opolu zabiegamy już od około dwóch lat, bo nasze oburzenie w tej sprawie jest olbrzymie. Niestety, na razie nie udało nam się w tej sprawie niczego zmienić. Szkoda, że tak się do tej sprawy podchodzi i że nie udało się przekonać marszałka do zmiany decyzji. Uważam to za skandal i jestem zdania, że nie trzeba też było w to przedsięwzięcie dla potrzeb dydaktycznych pompować aż tyle pieniędzy europejskich. Czyli również naszych podatników, bo efekt końcowy jest taki, że będą tam zwykłe biura, nie mające nic wspólnego z nauką języków obcych.
To znaczy, że nie ma już cienia nadziei, że uda się „odkręcić” obecny bieg wydarzeń w sprawie Kolegium na ulicy Hallera w Opolu?
Konsekwentnie staramy się o zmianę decyzji w tej sprawie, a marszałek województwa opolskiego obiecał nam, że będzie się starał i szukał dla nas pomieszczeń, które mają być udostępnione na potrzeby dydaktyczne.
A co koalicja rządząca województwem opolskim planuje uczynić w zakresie lepszej edukacji języka niemieckiego w regionie, skoro niemiecki biznes alarmuje w tej sprawie?
Z przykrością, muszę stwierdzić, że na ten problem nikt na razie nie ma otwartego ucha. Mało kogo też obchodzi na razie to, że jeden, drugi czy trzeci inwestor z Niemiec potrzebuje nie tylko pracowników z bardzo dobrą znajomością języka niemieckiego, ale także szkół dla swoich dzieci. Być może osoby władne w tej kwestii patrzą na to tak, że skoro w regionie jest silna mniejszość niemiecka, to niech sobie z tym poradzi i zrobi tak, by było okej. Szkoda, że tak się do tego podchodzi, a problem bagatelizuje i ceduje wyłącznie na nasze barki, bo przecież można inaczej.
Jak na przykład?
Proszę zobaczyć, jak łatwo i wygodnie w województwie opolskim i nie tylko mają angielskojęzyczni inwestorzy, którym niemal z automatu organizuje się szkoły itd., a zatem można! Jednak w wypadku przedsiębiorców niemieckich już tak pięknie nie jest, a mniejszość niemiecka jest w tym wypadku pozostawiona sama sobie. Ba, odnoszę nawet wrażenie, że PSL zaczyna iść w retorykę PiS-u, wyznając zasadę: im mniej niemieckości, tym lepiej, a PO jakby nie dostrzegała tego problemu. Wielka szkoda, bo można by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – pomóc mniejszości niemieckiej, która stanowi 1/4 województwa opolskiego, i tym samym pomóc samym sobie, bo przecież pomóc mniejszości to i pomóc większości.
W ubiegłym tygodniu był Pan na konferencji w Południowym Tyrolu, gdzie między innymi przedstawiano kwestie nauki języków. Jak na tym tle wypadła Opolszczyzna?
Niezbyt korzystnie, ale korzystając z okazji, przedstawiłem sytuację dotyczącą nauki języka niemieckiego w regionie opolskim, aby przybliżyć problemy, z jakimi się tu na miejscu borykamy. Okazja była wyborna, bo byli tam przedstawiciele wielu państw świata – od Kanady, Brazylii począwszy, poprzez państwa całej Europy po częściowo Azję. Wszyscy oni mówili o swojej sytuacji i pojawiających się kłopotach, ale to właśnie nasze problemy w województwie opolskim były dla nich najbardziej niezrozumiałe, czasami odbierane wręcz z niedowierzaniem.
Dlaczego?
Ponieważ na pierwszy rzut oka mamy wszelkie dobra – ustanowione prawo, możemy mieć dwa paszporty, posiadamy podwójne nazewnictwa miejscowości, gdzie zamieszkujemy, ale… nie potrafimy sobie poradzić ze szkolnictwem. Dla przedstawicieli innych państw był to szok, bo szkolnictwo uważają za najważniejszą kwestię, a do tego, kiedy im mówiłem o szkole dwujęzycznej, to bardzo się zdziwili, zwłaszcza przedstawiciele Południowego Tyrolu, i pytali mnie, dlaczego zakładamy szkoły dwujęzyczne, a nie od razu decydujemy się na niemieckojęzyczne. To ich zdaniem pójście na łatwiznę. Podobnie do tej sprawy podchodzili Niemcy w Danii, którzy dodali przy tym, że istnieją tylko dlatego, że mają wyłącznie niemieckojęzyczne szkolnictwo, i podkreślili, że nie jest to tylko wzmacnianie ich tożsamości, ale jest też element napędzający gospodarkę.